Spadają ceny żywca, rosną ceny pasz
2020-06-01
Cena skupu brojlerów w wysokości 3,20-3,25 zł/kg ledwie pokrywa koszty produkcji, a w maju drobiarze dostawali średnio 1,74-1,90 zł/kg. – To dramat – mówią hodowcy, którzy następne wsady ograniczają lub w ogóle rezygnują z produkcji. – Będą upadłości – przewidują.
Działy specjalne produkcji rolnej (nie tylko drobiarze) zostały wyłączone z pomocy rządowej. – Złożyłam wniosek o pożyczkę 5 tysięcy złotych w urzędzie pracy, ale dostałam odmowę. Jako dział specjalny produkcji rolnej nie kwalifikuję się – mówi Eliza Szwed, hodowczyni indyczek ze wsi Iłowa w woj. lubuskim. – Nie mogę złożyć wniosku o subwencję z Polskiego Funduszu Rozwoju, bo musiałabym wykazać spadek przychodu w kwietniu w porównaniu z marcem lub kwietniem ubiegłego roku. A w naszej branży tak się nie da, ponieważ produkcja trwa 3-4 miesiące. W 2019 roku odstawiałam drób w innych miesiącach niż w tym roku, więc nie można tego porównać. Jedyna pomoc to zwolnienie przez trzy miesiące z płacenia składek ZUS za jedynego pracownika i po 280 złotych zniżki w składce na KRUS za mnie i męża. Co to za wsparcie? 16 kwietnia złożyłam w banku wniosek o odroczenie spłaty rat kredytu, ale do połowy maja nie mam odpowiedzi, a pieniądze z konta bank ściąga. Za chwilę nie będzie miał co ściągać. Takiego kryzysu nie pamiętam.
Dlaczego działy specjalne produkcji rolnej nie są objęte wsparciem dla firm? Ponieważ wymagany jest wpis do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej, a tego rolnicy prowadzący działy specjalne nie mogą uzyskać – nie mają odpowiedniego PKD. Na nic więc zdały się zapewnienia rządu, że wszyscy rolnicy zatrudniający pracowników zostaną objęci taką samą pomocą jak przedsiębiorcy. Nie znalazło się dla nich nic także w kolejnych tarczach antykryzysowych.
Wielu zbankrutuje
– U nas jeden rzut to 30 tysięcy indyczek w pięciu obiektach – mówi Eliza Szwed. – W czasie epidemii, nie dość, że ubojnie wydłużyły terminy odbioru ptaków o około dwa tygodnie, to jeszcze ceny spadły poniżej kosztów produkcji. W styczniu sprzedałam indyczki po 5,65 złotych za kilogram, w maju po 4,54. Ceny nadal spadają, znajomi sprzedali po 4,20 złotego za kilogram. Tymczasem koszt produkcji to 4,90, więc sprzedałam poniżej kosztów. Nie wiem, skąd wziąć pieniądze na następne wsady. Na razie zmniejszyłam obsadę kurników o połowę. Na szczęście mieszalnia pasz zgodziła się na płatność po sprzedaży indyczek, za 14-15 tygodni, bo teraz nie mam gotówki, żeby im zapłacić. A ubojnia – Indrol w Grodzisku Wielkopolskim tłumaczy, że chłodnie są wypełnione, a nie ma zbytu na mięso. To dziwne, bo w ubojniach należących do niemieckich spółek ceny nie spadły.
Na tragiczną sytuację hodowców drobiu zwracają uwagę także przedstawiciele ich związków.
– Cena skupu brojlerów kurzych w wysokości 3,20-3,25 złotego za kilogram pozwala wyjść na zero, tymczasem hodowcy dostają 1,90 złotego i mniej za kilogram. Słyszałem nawet o cenie 1,47 – mówi Stefan Chrzanowski, dyrektor biura Ogólnopolskiego Związku Producentów Drobiu „Poldrób”. – Czekamy na rozwój sytuacji. Jest nadzieja, bo zaczynają być odmrażane gospodarki krajów Unii, a Polska jest dużym dostawcą mięsa drobiowego do sektora HoReCa. Muszą się tylko znaleźć klienci.
Andrzej Danielak, prezes Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu chciałby, żeby rząd traktował drobiarstwo jak firmy z innych branż. – Jesteśmy zbulwersowani postawą ministra rolnictwa, który krytykuje branżę drobiarską, że nadmiernie rozwija produkcję – mówi. – Tymczasem powinien się cieszyć, że drobiarstwo przyczyniło się do wzrostu eksportu żywności, którym tak się chwali. A teraz najmniejsze fermy mają kilkadziesiąt tysięcy złotych strat, a największe – ponad milion. Mamy kredyty, musimy kupić pasze. Wielu z nas zbankrutuje.
Brak rozwiązań systemowych
Tymczasem Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz przyznała, że produkcja piskląt kurcząt rzeźnych w marcu sięgnęła rekordowych 121,7 mln sztuk, co spotęgowało problemy polskiego drobiarstwa wywołane koronawirusem, czyli nadpodaż mięsa i spadek cen skupu żywca. Ta ogromna produkcja piskląt spotkała się ze znacznie mniejszym popytem. W efekcie kryzysu na rynku mięsa, w trudnej sytuacji znalazły się wylęgarnie drobiu i producenci jaj wylęgowych.
Hodowcy przypominają, że Polska rocznie produkuje ok. 2 mln t mięsa drobiowego. Połowa sprzedawana jest na rynku wewnętrznym, połowa eksportowana, głównie do innych krajów UE. Nic więc dziwnego, że już w połowie marca, kiedy na naszym rynku pojawiło się znacznie więcej mięsa drobiowego iż wcześniej, ze względu na częściowe zablokowanie eksportu, ceny skupu spadły. W kwietniu było jeszcze gorzej.
– W połowie maja handel wewnątrzwspólnotowy zaczął się odblokowywać, ale idzie to mizernie, bo każdy kraj jest nastawiony odbiór surowców od rodzimych dostawców – mówi prezes Danielak. – Dlatego drobiarze nie wstawiają piskląt lub wstawiają znacznie mniej niż wynosi optymalna obsada kurników. To taka samoregulacja, bo nie ma rozwiązań systemowych. Nie ma żadnych mechanizmów stabilizujących.
Drób to nie koźlina
– Drobiarstwo jest w bardzo trudnej sytuacji – potwierdził nam 16 maja wiceminister rolnictwa Ryszard Kamiński. – Nie oceniam, czy na własne życzenie. Prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych Wiktor Szmulewicz mówi, że jego zdaniem branża produkuje ogromne ilości i na czas nie zareagowała wprowadzając samoregulację i ograniczając produkcję. Branża tłumaczy się, że było ssanie na rynku. A my robimy naprawdę dużo z weterynarią i ambasadorami, żeby wyeksportować nadwyżki. Chodzi o to, żeby rynki trzecie zgodziły się na regionalizację ze względu na grypę ptaków, a później zatwierdziły zakłady przetwórcze – eksporterów. Na to trzeba kilku miesięcy. A nie mamy takich pieniędzy, żeby wynagrodzić drobiarzom straty. Ale też nie ma u nas masowej utylizacji drobiu, jak w innych państwach. Są spadki cen i zatory płatnicze, jesteśmy jednak na wojnie z chorobą.
Minister zapewnia, że rząd zabiega w Komisji Europejskiej, aby dopłaty do prywatnego przechowywania objęły oprócz mięsa wołowego, baraniny i koźliny także mięso drobiowe.
stosownie do potrzeb w danym kraju.
Cały tekst można przeczytać w czerwcowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Małgorzata Felińska
Fot. Tytus Żmijewski
Komentarze
Brak komentarzy