Biznes rolny na zakręcie

2022-11-04

Polska polityka rolna, która od lat jest ukierunkowana na wzmacnianie małych gospodarstw rolnych, zaczyna się sypać. W obliczu szalejącej inflacji i kosmicznie drogich nawozów, widać jak na dłoni, że projekt tzw. gospodarstw socjalnych gwarantujących wyborcze głosy, przegrywa z rzeczywistością. Z drugiej strony – duże i prężnie rozwijające się podmioty drżą o przyszłość, ponieważ rządzący co chwilę rzucają im kłody pod nogi.

Sprawa ma fundamentalne znaczenie, bo właśnie teraz decyduje się to, jak będzie wyglądało polskie rolnictwo w najbliższych dziesięcioleciach. Chodzi o wskazanie wiodącego kierunku działalności, pożądanej wielkości gospodarstw i tego, w czym Polska będzie się specjalizowała. Jeżeli z krajobrazu naszego kraju definitywnie zniknie rolnictwo wielkoobszarowe, są nikłe szanse, aby kiedykolwiek się odrodziło, ponieważ budowa takich gospodarstw trwa długo i jest niezwykle skomplikowanym procesem.

Prawo, które nie pomaga

Ogromny wpływ na to, co dzieje się obecnie i w kolejnych latach ma nowelizacja ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa z 16 września 2011 r. Prawo uchwalone w trakcie ostatniego posiedzenia Sejmu VII kadencji okazało się jednym z najbardziej niszczycielskich w historii dużych gospodarstw w naszym kraju. Parlamentarzyści zgodzili się, aby wielkotowarowe podmioty zostały zobligowane do wyłączenia 30 proc. dzierżawionych gruntów. Dla tych, którzy nie wyrazili zgody na – często chaotyczne i pozbawione logiki żądania Agencji Nieruchomości Rolnych – kara miała być tylko jedna: zakaz dalszej dzierżawy. Z perspektywy czasu widać, że tzw. ustawa Sawickiego była swoistą pułapką, ponieważ jakiej decyzji by nie podjęto każda była zła. – Nie mogliśmy wyrazić zgody na wyłączenia w 2012 r., ponieważ propozycja, którą wówczas otrzymaliśmy z ANR, była kompletnie nieracjonalna. Gdybyśmy na to przystali, zostałaby wygaszona prawie całkowicie produkcja zwierzęca – mówi Łukasz Krechowiecki, prezes zarządu spółki Top Farms Głubczyce (woj. opolskie), która słynie m.in. z hodowli bydła mlecznego. – ANR zaproponowała wyłączenia bez analizy tego, jakie skutki przyniesie taki ruch. O tym, jak kuriozalne pomysły mieli urzędnicy może świadczyć fakt, że do wyłączenia zaproponowano obory, w których nie tylko była prowadzona produkcja mleczna, ale kilka lat wcześniej zostały przeprowadzone modernizacje warte miliony złotych. Wskazaliśmy inne grunty, ale ówczesna ANR nie miała czasu na rozmowy w tym zakresie – wspomina Krechowiecki. – Odmowa wyłączeń nie była podyktowana naszą przebiegłością czy jak powtarzają niektórzy chciwością, ale rachunkiem ekonomicznym i troską o pracowników – dodaje szef Top Farms Głubczyce. Spółka zatrudnia dziś ponad 200 osób (łącznie z podwykonawcami to 450 osób), a część załogi dobrze pamięta czasy Kombinatu Rolnego Głubczyce. – Jeżeli będziemy zmuszeni ich zwolnić, powtórzy się dramat likwidacji PGR-ów, który był wielką traumą – wzdycha Łukasz Krechowiecki.

Bydło to podstawa

Top Farms Głubczyce dzierżawi z państwowego Zasobu 10,1 tys. ha, a obecna umowa obowiązuje do końca grudnia 2023 r. – Nie mamy możliwości ubiegania się o przedłużenie obecnie obowiązującej umowy ze względu na uwarunkowania prawne, czyli ustawę z 16 września 2011 r. o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa – zaznacza prezes TFG. Spółka utrzymuje rozległą działalność, bo oprócz stada 3,5 tys. sztuk bydła mlecznego (plus jałowizna), prowadzi największą w kraju produkcję ziemniaków, a także zbóż i rzepaku. – Jeżeli szybko nie znajdziemy dobrego wyjścia z patowej sytuacji pracę i jedyne źródło dochodu straci nie tylko kilkaset osób, ale również dziesiątki firm, z którymi współpracujemy na co dzień – ostrzega Łukasz Krechowiecki.

Kłopoty z dzieleniem

Już dziś wiadomo, że Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa będzie miał wielkie trudności z zagospodarowaniem ponad 10 tys. ha po TFG. – Na pewno tej sprawy nie uda się rozwiązać w rok czy dwa, bo areał jest potężny, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze mnóstwo aspektów technicznych, jak np. rozliczenie poniesionych nakładów – tłumaczy prezes i martwi się sytuacją, w której ziemia może leżeć odłogiem. – Nie wolno do tego dopuścić, dlatego staramy się rozmawiać z KOWR, aby znaleźć dobre rozwiązanie, zarówno dla rolników indywidualnych, jak i dla nas. Proponujemy pewne opcje, ale nie do nas należy ostateczna decyzja. Rozwiązanie, niezależnie od tego jakie będzie, musi być zakomunikowane odpowiednio wcześniej – zastrzega Krechowiecki. – Jeżeli zapadnie decyzja o braku zgody na restrukturyzację i wydzielenie ośrodków produkcji rolniczej, musimy o tym wiedzieć już teraz. Chodzi tu o wygaszenie produkcji zwierzęcej oraz roślinnej, a także zwolnienie zatrudnionych ludzi – tłumaczy prezes TFG.

Żeby pokazać dobra wolę spółka zobowiązała się do natycmiastowego wyłączania 560 ha na rzecz rolników indywidualnych. 28 października w auli Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego im. Władysława Szafera w Głubczycach, odbyło się spotkanie dotyczące podziału tych gruntów. I od razu pojawiły się problemy, bo rolnicy nie byli zgodni co do tego, w jaki sposób podzielić ziemię. Jedni chcieli większych, 50-hektarowych działek, a inni mówili o konieczności znacznego rozdrobnienia. Ostatecznie przegłosowano dzielenie większych działek na mniejsze parcele. W jakiej formie będą rozdysponowywane grunty? Wybrano ofertowy zamiast licytacji. – Myślę, że nie ma sensu szczególnie mocno rozdrabniać tego. To potrwa bardzo długo, przez dzielenie działek pojawią się niepotrzebne przestoje. Może okazać się, że to zajmie nawet rok. Lepiej zostawić więc nieco większe kompleksy, niż rozdrabniać to na małe działeczki – mówił w rozmowie z Radiem Opole Łukasz Kot, rolnik z Jędrychowic. Jak relacjonowała rozgłośnia, obecny na miejscu Waldemar Janeczek, dyrektor oddziału terenowego KOWR w Opolu zapewnił, że umowy dzierżawy będą zawierane z rolnikami na 10 lat.

Poszatkować i na wybory

Czy dzielenie dużych działek na mniejsze jest sensowne? Eksperci przyznają, że z politycznego punktu widzenia jak najbardziej, bo każdy hektar przekazany rolnikowi to potencjalny głos jego oraz jego rodziny w wyborach. Z kolei patrząc w długofalowej perspektywie, to działanie szkodliwe, które w przyszłości odbije się czkawką, bo w czasach kryzysu i drożyzny konsolidacja jest szansą na uzyskanie stabilności finansowej.

Prof. dr hab. Walenty Poczta z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu ubolewa nad tym, że w Polsce nadal forsowany jest model „szatkowania” gruntów rolnych. W efekcie odczuwa się brak większej liczby „silniejszych ekonomicznie i organizacyjnie gospodarstw”. – Ich jest po prostu zdecydowanie za mało – tłumaczy ekonomista. Zwraca uwagę, że towarowe rolnictwo w naszym kraju nadal użytkuje zbyt mało ziemi biorąc pod uwagę możliwości gospodarowania. Prof. Poczta podkreślał, że wiele podmiotów, które możemy określić jako wielkoobszarowe, to tak naprawdę duże gospodarstwa rodzinne. – Gospodarstw, które produkują rocznie za ponad 100 tys. euro, jest w Polsce ok. 30 tys. Co ważne – użytkują ok. 35 proc. gruntów, ale wytwarzają ok. 50 proc. całości produkcji rolnej. Pozostałe, czyli 1,3 mln gospodarstw mają w posiadaniu 2/3 gruntów, ale odpowiadają jedynie za 1/3 produkcji. To pokazuje wagę i znaczenie gospodarstw większych i silniejszych – wyjaśnia.

Krzysztof Zacharuk

Cały tekst można przeczytać w wydaniu 11/2022 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy