Bunt rolników
2020-11-01
Blokada centrum Warszawy przez tysiące rolników, którzy 13 października przyjechali do stolicy z żądaniem wyrzucenia poselskiego (PiS) projektu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt do kosza nie przyniosła oczekiwanego przez protestujących rezultatu. 14 października Senat przegłosował projekt nowelizacji. Z wieloma poprawkami.
13 października rolnicy przyjechali do Warszawy setkami autobusów. Według organizatorów było ich 60-70 tys., a udział wzięli w sześciu zgłoszonych zgromadzeniach. Oczywiście nie było to zgodne z przepisami obowiązującymi w strefie żółtej, w której wtedy była stolica, gdzie zgromadzenie nie może przekraczać 150 osób. Ale nikt, włącznie z policją tym się nie przejmował. – To jest prawdziwa opozycja, a nie ta w parlamencie – krzyczał lider AGROUnii Michał Kołodziejczak, wskazując na protestujących, którzy z flagami i transparentami (np. „Nie dla piątki Kaczyńskiego, bo niszczy rolnika polskiego” czy „5 Kaczora rolnictwo zaora”) przeszli z pl. Zawiszy koło Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi na ul. Wiejską, gdzie w tym czasie Senat debatował nad ustawą. Wcześniej Komisja Ustawodawcza Senatu wprowadziła do projektu 39 poprawek, a Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi przegłosowała całkowite jej odrzucenie.
Stracili zaufanie
18 września, po pierwszym przegłosowaniu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt przez Sejm i po pierwszych protestach rolników i organizacji rolniczych marszałek Senatu Tomasz Grodzki (KO) zarządził szeroko zakrojone konsultacje w tej sprawie i zamówił ekspertyzy dotyczące hodowli zwierząt futerkowych (w pierwszej wersji ustawy znalazł się zakaz takiej działalności po 12 miesiącach od wejścia w życie nowych przepisów) oraz uboju rytualnego (dopuszczony tylko na potrzeby krajowych związków wyznaniowych, nie na eksport – zakaz miał wejść w życie po 30 dniach od opublikowania ustawy).
Sam marszałek również włączył się w tę akcję – 2 października w Bydgoszczy spotkał się z rolnikami. – Przyjechałem po to, aby was wysłuchać – zapowiedział.
– Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt determinuje życie rolników, a nie była konsultowana z naszym środowiskiem – przypomniał Ryszard Kierzek, prezes Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej, która zaprosiła marszałka Senatu.
– Ustawa przemknęła przez Sejm w ciągu kilkunastu godzin – zgodził się Tomasz Grodzki. – Nie została przez posłów ani przedyskutowana, ani poprawiona. To zadanie spada na Senat. W projekcie nowelizacji są zapisy niewzbudzające emocji, ale też kontrowersyjne. Trzeba pogodzić zwaśnione strony – przekonywał, mając na myśli rolników i przedstawicieli organizacji walczących o prawa zwierząt.
– Nasze stanowisko jest jednoznaczne – to jedna z najbardziej szkodliwych dla wsi ustaw! – grzmiał Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych. – Uderza w całe polskie rolnictwo! Nie tylko w producentów drobiu, bydła mięsnego czy zwierząt futerkowych, także w producentów zbóż.
– Jak rolnicy mogą mieć zaufanie do państwa, które z dnia na dzień zmienia warunki produkcji? – pytał Juliusz Młodecki, prezes Krajowego Zrzeszenia Producentów Rzepaku i Roślin Białkowych.
Bolszewickie metody
– Ta ustawa nie zmniejsza, tylko zwiększa cierpienia zwierząt, które będą transportowane przez setki kilometrów do krajów dopuszczających ubój rytualny – zwracał uwagę Łukasz Karmowski, hodowca bydła mięsnego z Radzicza. – A nasi rolnicy będą odcięci od rynków zbytu.
– Rządzenie polega na rozmowach i kompromisach – wskazywał Wojciech Mojzesowicz, rolnik z Gogolinka, były minister rolnictwa. – Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wszystko pójdzie po naszej myśli i nowelizacja nie przyniesie nam korzyści, ale potrzeba tu kompromisu, nie dyktatu.
– Posłowie głosujący za ustawą to zdrajcy – nie przebierał w słowach Jan Kaźmierczak, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Obrony Praw Rolników, Producentów i Przetwórców Rolnych. – Cała jest do wyrzucenia – dodał Sławomir Chomeja, producent tuczników.
– Państwo stosuje bolszewickie metody niszczenia naszych hodowli – stwierdził Mateusz Kozłowski, hodowca bydła mięsnego. – Przez PO rolnicy nie byli traktowani przyjaźnie, ale przepisy były trwałe. Czuliśmy się jak pod zaborem pruskim, a teraz jak pod bolszewickim.
Na sali byli też obrońcy hodowli zwierząt futerkowych. – Taka hodowla ma w Polsce stuletnią tradycję – przypomniał Daniel Chmielewski, prezes Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych. – Fermy utylizują odpady z zakładów przetwórstwa mięsnego. Dbamy o zwierzęta, a zrobiono z nas sadystów. Oczywiście, są też słabe fermy, nie można jednak stosować odpowiedzialności zbiorowej. Większość z nas na inwestycje zaciągnęła kredyty, które będziemy spłacać jeszcze od pięciu do 15 lat. A rząd nam mówi, że być może dostaniemy jakieś rekompensaty. Być może… Dajcie nam odszkodowania, żebyśmy mogli godnie zakończyć tę produkcję.
Cały tekst można przeczytać w listopadowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Małgorzata Felińska
Fot. Jarosław Pruss
Komentarze
Brak komentarzy