Jak ogrzać szklarnie, jak schłodzić mleko?

2022-06-01

Przedsiębiorcy rolni zapowiadają, że jesienią wytną część sadów jabłoniowych, wyłączą z produkcji wiele szklarni, nie obsadzą ogrzewanych tuneli foliowych, ograniczą chów bydła, tuczników i brojlerów oraz uprawę warzyw polowych. Produkcja rolna będzie wtedy mniejsza, ceny skupu wyższe, a rolnicy ograniczą w ten sposób wydatki na energię. Po to, żeby przeżyć ten kryzys.

Już w 2017 r. z danych Eurostatu wynikało, że udział kosztów energii w polskim rolnictwie jest jednym z najwyższych w Unii Europejskiej i przekracza 12-19 proc. wartości produkcji rolnej, w zależności od typu gospodarstwa (największe zużycie występuje w gospodarstwach sadowniczych i szklarniowych, mniejsze w tych zajmujących się chowem zwierząt, a najniższe w gospodarstwach specjalizujących się w produkcji roślinnej). – W 2022 r. ten koszt jest znacznie wyższy niż w 2017 – nie ma wątpliwości prof. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, ekspert Koalicji Klimatycznej.

Przyczyny? Od 2017 r. sukcesywnie zmniejszaliśmy import z Rosji gazu ziemnego, ropy naftowej i węgla, ale jeszcze w 2020 r. pokrywał on odpowiednio 46, 76 i 13 proc. naszego zapotrzebowania na energię. 27 kwietnia br. Rosja wstrzymała dostawy gazu do Polski, a polski rząd w szybkim tempie ogranicza import ze Wschodu pozostałych surowców. Ceny rosną. – Na dodatek rolnik to ostatni odbiorca energii i pierwszy, któremu, w razie problemów się ją odbiera – zauważa Zbigniew Babalski, poseł (PiS), były minister rolnictwa. Instytut Energii Odnawialnej przeprowadził badania napięcia sieci energetycznej na wsi w odległości 1500 i 150 m od transformatorów. Wynikło z nich, że rolnicy prawie codziennie borykają się z problemem braku dostaw i zbyt niskim napięciem, przez co niszczą się silniki maszyn rolniczych.

Chodzi nie tylko o prąd. W lutym i w marcu (a w niektórych gminach także w maju br.) rolnicy mieli wielkie problemy z hurtowym zakupem oleju napędowego. Kiedy już paliwo dotarło do gospodarstwa cena wynosiła ponad 9 zł/l. W tej sprawie w ministerstwie rolnictwa interweniowały AGROunia i Krajowa Rada Izb Rolniczych. Po kilku tygodniach sytuacja się uspokoiła. – Teraz z kolei brakuje miału węglowego – mówi ogrodnik spod Bydgoszczy, który produkuje rośliny rabatowe w szklarniach i tunelach na powierzchni ponad 5 ha. Już ponad 20 lat temu wymienił stary kocioł węglowy na nowoczesny – na gaz, ale to rozwiązanie okazało się zbyt drogie, więc po kilku latach ponownie zmienił system ogrzewania – ma teraz kocioł na miał węglowy. I już w marcu/kwietniu, mimo że cena miału wzrosła z ponad 300 do prawie 1000 zł/t (r./r.) miał wielkie problemy z zaopatrzeniem. – Dostawca przywoził połowę zamówienia – dodaje. – Dlatego jesienią prawdopodobnie nie posadzę poinsecji. Nawet jeśli zdobędę opał, będę musiał znacznie podnieść ceny roślin. Kto je kupi?

Tak się bujamy i czekamy

– Polskie ogrodnictwo stoi na węglu, a dokładnie na miale węglowym, którego ceny wzrosły nawet pięciokrotnie w porównaniu do tego samego okresu ubiegłego roku – mówi Maciej Mularski, prezes Stowarzyszenia Producentów Pomidorów i Ogórków pod Osłonami oraz współwłaściciel gospodarstw ogrodniczych „Grupa Mularski”. – Teraz tona miału, w zależności od regionu, kosztuje 1200-1700 zł. To podnosi koszty produkcji o 25-30 proc. Osobną sprawą jest dostępność tego opału. Ze strony rządu nie mamy na razie żadnych zapewnień, że w ogóle będziemy mogli kupić węgiel i miał na przyszły rok. Żadna polska kopalnia nie chce sprzedać opału ogrodnikom, ponieważ mogą go kupić wyłącznie elektrociepłownie. A zapasy polskich kopalni, według naszej wiedzy, skończyły się na przełomie października i listopada ubiegłego roku. Od tamtej pory kopalnie kopią na styk, tylko dla energetyki, która też nie ma zapasów. Specjaliści oceniają, że jesienią w Polsce zabraknie około 9 milionów ton węgla.

Prezes Mularski zapewnia, że stowarzyszenie pracuje nad importem węgla z innych kierunków: RPA, Wenezueli, Kolumbii i Australii. Jest to jednak drogie rozwiązanie i zanim węgiel przypłynie do Polski minie 5-8 miesięcy. – Dlatego pytamy rząd, czy mamy sobie radzić sami? Czy to będzie skoordynowane działanie? – dodaje Maciej Mularski.

Polska jest drugim producentem pomidorów i ogórków pod osłonami w UE (po Holandii). Natomiast wszystkie uprawy warzyw i roślin ozdobnych pod osłonami zajmują w kraju 5,5 tys. ha. – Jeśli nie ogrzejemy naszych obiektów w zimie, czyli wyłączymy je z produkcji, wystarczy jeden większy opad śniegu, żeby szklarnie się zawaliły – mówi prezes Mularski. – A trzeba wiedzieć, że wartość infrastruktury ogrodniczej powstałej po 1989 r., wyposażonej w najnowsze technologie, zaopatrzonej w odpowiednie certyfikaty to 2-2,5 mld zł. Zniszczymy to w czasie jednej śnieżycy i już raczej szklarni nie odbudujemy. A przecież na każdym hektarze pod osłonami pracuje co najmniej 10 osób. Plus producenci opakowań, transportu, sprzedawcy… Od stycznia nasze stowarzyszenie monitoruje sytuację, pisze do rządu, rozmawia. Bez rezultatu. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi spycha problem do Ministerstwa Aktywów Państwowych, to z kolei odsyła nas do Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Tak się bujamy i czekamy. Boimy się, że nasza branża zniknie.

Sad jak fabryka

Tylko członkowie stowarzyszenia zużywają ponad 0,5 mln t opału rocznie. Na hektar szklarni potrzebują średnio rocznie 800 t miału węglowego. – Przekazaliśmy te dane wszystkim ministerstwom z podziałem zapotrzebowania na miesiące. Stowarzyszenie daje gwarancję, że podmioty zgłoszone do zakupu opału nie są podmiotami handlowymi, tylko producentami warzyw pod osłonami – zapewnia prezes Mularski i dodaje, że w obiektach szklarniowych zużywa się nie tylko dużo miału do kotłów grzewczych, ale też ogromne ilości energii elektrycznej – do doświetlania roślin, nawadniania i nawożenia, do silników zamykających i odsłaniających połacie oraz kurtyny cieniujące. – Tak jak przemysł, musimy zapłacić za prąd 3-4 razy więcej niż w ubiegłym roku. Za MWh płacimy 800-900 zł, a płaciliśmy 300. Możemy energię kupować na giełdzie lub podpisać umowę z zakładem energetycznym. Ale tyle to teraz kosztuje – mówi.

Na początku września ogrodnicy decydują co i kiedy posadzą w przyszłym roku. – Jeśli sytuacja się nie zmieni, polskie pomidory, ogórki, papryka, sałata i inne gatunki uprawiane teraz pod osłonami będą uprawami sezonowymi – z pola, dostępnymi tylko przez trzy miesiące w roku, jak za PRL – przewidują specjaliści. Ponadto – alarmują – 30 proc. polskich gospodarstw szklarniowych, szczególnie mniejszych, nie przeżyje tego roku, ponieważ są zaopatrywane w opał przez pośredników, którzy nie mają dostępu do węgla. – W Polsce kopiemy dwa rodzaje węgla – energetyczny, który trafiał do elektrociepłowni i koksowy, przeznaczony do ogrzewania domów czy szklarni. Teraz kopalnie, które nigdy nie sprzedawały węgla branży energetycznej kopią wyłącznie dla niej, bo jeśli zabraknie prądu i ciepła w domach, rząd się z tego nie wytłumaczy. Jeśli nie będzie pomidorów i ogórków w sklepach, winą obarczy ogrodników. Po prostu – polityka – mówi prezes Mularski.

Z piłą na jabłonie

Ceny energii elektrycznej są też zmorą sadowników. Prąd zużywają pompy do nawadniania i nawożenia sadów oraz przechowalnie owoców i komory chłodnicze. – Koszt energii elektrycznej przekroczył już 50 gr od kilograma jabłek złożonego w chłodni – mówi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP. – Sadownicy muszą płacić ogromne kwoty, dzisiaj dominujące w strukturze kosztów produkcji sadowniczej. Największe zużycie energii w sadach jabłoniowych występuje jesienią, kiedy owoce po zbiorach trafiają do chłodni i muszą zostać szybko schłodzone z 15-20 stopni Celsjusza do 1-2. Natomiast producenci owoców jagodowych najwięcej energii zużywają latem, po zbiorach owoców, w tym samym celu. Potem koszty maleją. Na drugim miejscu jest zasilanie pomp. W niektórych gospodarstwach sadowniczych koszt nawadniania rok do roku wzrósł o 100-150 proc.

Prezes Maliszewski dodaje, że sadownicy nie mają żadnej pomocy rządowej w związku ze wzrostem cen prądu. – Rosną ceny zbóż czy rzepaku, ale my nie możemy wliczyć zwyżki kosztów w cenę skupu jabłek – tę dyktuje rynek – dodaje. W maju sadownicy sprzedawali jabłka konsumpcyjne w cenie poniżej 1 zł/kg. Ponieważ koszt samego przechowywania to 50 gr/kg, a koszty uprawy wynoszą 50-70 gr/kg, sadownicy dokładają do produkcji. – Nie pomoże nam nawet zniesienie embarga na import jabłek z Polski przez Białoruś, bo nie ma jak tych jabłek tam zawieźć. Eksportu nie ma i raczej go nie będzie – rozkłada ręce prezes Maliszewski.

Co dalej? – Wielu sadowników pewnie wytnie sady, a część zaciągnie kredyty i tak spróbuje dotrwać do lepszych czasów – odpowiada. – Możemy stracić swoją pozycję 3-4 producenta jabłek na świecie po Chinach, USA i Turcji, z którą zamieniamy się miejscami, oraz pierwszego producenta jabłek w Unii Europejskiej. Unia produkuje rocznie 12 mln ton jabłek, Polska ostatnio 4 miliony ton.

Jesteśmy na minusie

Jabłko się w Polsce kończy – potwierdza Paweł Pączka, prezes Grupy Producentów Owoców Galster w Wierzchucicach w woj. kujawsko-pomorskim (w sumie 150 ha, 16 członków plus sadownicy niezrzeszeni), która jest właścicielem potężnego centrum dystrybucji owoców. To przechowalnia z liniami do sortowania i pakowania o powierzchni 5 tys. m2. Jabłka magazynowane są tu w ośmiu komorach chłodniczych z kontrolowaną atmosferą, temperaturą i wilgotnością, z których każda mieści 300 t owoców w plastikowych skrzyniopaletach. – Ceny zmienne energii elektrycznej wzrosły nam 2,5-krotnie rok do roku, a w porównaniu z dwoma latami wstecz – pięć razy – mówi prezes Pączka. – Ostatnia informacja jest taka, że duża grupa zakupowa (której jesteśmy członkiem) będzie płaciła w przyszłym roku o 25 proc. wyższe ceny od już rekordowej ceny obecnej. I nikogo nie obchodzi, że rosną też ceny paliw, opakowań, robocizny, nawozów, środków ochrony roślin. W ostatnim roku bardziej niż inflacja w sklepach. W tym sezonie jesteśmy na minusie.

Sadownicy uprzedzają, że w kolejnym sezonie znacznie ograniczą koszty produkcji zmniejszając zużycie nawozów i środków ochrony roślin. Mniej owoców trafi na rynek, więc będą droższe. Także w tym celu (zmniejszania podaży) niektórzy zapowiadają wycinkę sadów jabłoniowych. – Zastąpią je czereśniowymi, bo te owoce można łatwo i drogo sprzedać na Zachodzie. Ale taka zmiana wymaga wielkich inwestycji, wiedzy i odpowiedniego mikroklimatu. Żeby ochronić sad czereśniowy osłonami, trzeba na konstrukcję wydać około 300 tys. zł na hektar – wyjaśnia Paweł Pączka.

Czy Galster przeżyje te podwyżki? – Na razie jesteśmy wypłacalni – odpowiada prezes spółki. – Ale jedynym sposobem na przetrwanie będzie wyłączenie chłodni wcześniej niż w poprzednich latach i nieprzechowywanie jabłek przez kolejne miesiące.

Jak to wytrzymać?

W prawie 800-hektarowym gospodarstwie rolnym w woj. lubuskim deszczownie pobierające wodę z pięciu studni głębinowych nawadniają ok. 650 ha. – Koszty są przeogromne, trzy razy wyższe niż w ubiegłym roku – przyznaje właściciel. – Ceny zmieniają się z miesiąca na miesiąc, w tym roku od 1090 do 1900 (na wolnym rynku) za MW. Dlatego teraz podpisaliśmy umowę z zakładem energetycznym. Ceny gazu też rosną – płacimy obecnie 1020 złotych za metr sześcienny. Przecież to horror! Gaz zużywamy do ogrzewania prosiąt, a w sezonie do suszenia ziarna. W poprzednich latach w okresie wiosennym płaciłem za gaz po 6 tysięcy złotych miesięcznie, a teraz 27-29 tys. Nie potrafię nawet o tym mówić! Państwo nas ograło, oszukało! 41 lat pracuję w tej branży, były sytuacje gorsze i lepsze, ale czegoś takiego nie widziałem. Jedyna nadzieja, że rzepak i zboża jeszcze podrożeją. Ja jednak mam bardzo dużo ziemniaków i cebuli, a akurat te dwa gatunki w marcu i w kwietniu były w skupie tańsze niż w grudniu 2021. Tymczasem koszty energii elektrycznej zużytej do przechowywania  ogromnie wzrosły. Było 7 gr, a dziś jest to 17 gr za kilogram miesięcznie. Kiedyś za prąd zużyty w przechowalni płaciłem 60 tys. zł, teraz 250 tys. Nie wiem, jak to wytrzymać. We Francji rolnicy już protestowaliby pod Pałacem Elizejskim z baranami, świniami i gnojówką. U nas przy byle proteście na rolników nakładane są mandaty, grzywny, więc kto się odezwie?

Michał Szymański jest prezesem RSP w Urbanowie (Wielkopolska), która zajmuje się chowem bydła mlecznego. Spółdzielcy najwięcej energii przeznaczają na dój, chłodzenie mleka i przygotowanie paszy. Korzystają z taryfy G22, mają umowę z zakładami energetycznymi. Gazem ogrzewają pomieszczenia. – Płaciliśmy za gaz 3 tys. zł, teraz 9 tys. miesięcznie. Olej napędowy kupujemy na bieżąco, raz taniej, raz drożej. Na dodatek nie zawsze można paliwo kupić hurtowo do zbiorników w gospodarstwach. Dostawcy najpierw muszą zaopatrzyć stacje benzynowe, żeby elektorat był zadowolony. A duże gospodarstwa rolne nie są elektoratem – mówi Michał Szymański. 20 maja dwie organizacje producentów drobiu oraz Federacja Gospodarki Żywnościowej zwróciły się z wnioskiem do rządu o zapewnienie producentom żywności dostaw węgla, miału (prosto z polskich kopalni), gazu i oleju opałowego. „W przypadku braku możliwości zabezpieczenia ferm w paliwa opałowe na sezon zimowy, znaczna część hodowców deklaruje ograniczenie lub całkowite zaprzestanie hodowli w okresie jesienno-zimowym” – czytamy we wniosku. Organizacje czekają na odpowiedź rządu.

Nie wiem, jak z tego wyjdziemy, to chyba niemożliwe. Sytuacja jest bardzo trudna, nie tylko przez wojnę w Ukrainie. Przecież gaz i prąd drożały przed wojną. Także ceny nawozów już w jesienią zaczęły bardzo rosnąć. To nie jest żadna putinflacja – dodaje Michał Szymański.

A może biogazownia?

Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych potwierdza, że wzrost cen węgla to dla polskiej wsi bardzo poważny problem: – Nadal wiele szklarni i kurników ogrzewanych jest węglem. Do tej pory był on tańszy i bardziej dostępny niż gaz. Teraz wielu rolników ma z tego powodu duży problem, bo nie mają alternatywy. Zapowiadany przez rząd dodatek osłonowy zrekompensuje tylko częściowo skutki wysokich cen węgla. W dłuższej perspektywie to nie rozwiąże problemu, bo wielu rolników po prostu nie stać na wymianę pieca węglowego na inne, bardziej ekologiczne źródło ogrzewania.

W jego ocenie pozytywną zmianą na polskiej wsi byłby rozwój biogazowni. – Mógłby być szansą na zdywersyfikowanie dochodów i utworzenie nowych miejsc pracy. Co więcej, jeśli chcemy nadal przeprowadzać transformację i zmniejszać szkodliwe emisje na wsi, to powinniśmy inwestować również w małe, lokalne źródła energii. Z kolei państwo powinno przeznaczyć odpowiednie środki, aby zachęcać rolników do inwestycji w OZE – uważa prezes Szmulewicz.

Na razie liczba biogazowni w Polsce rośnie wolno. Z danych Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa wynika, że na koniec 2021 r. w rejestrze wytwórców biogazu rolniczego było 128 instalacji należących do 109 podmiotów, z czego 104 zadeklarowały wytwarzanie energii elektrycznej, a pięć wykorzystuje biogaz w inny sposób. Najwięcej biogazowni rolniczych mamy w województwach: warmińsko-mazurskim (17), zachodniopomorskim (15), wielkopolskim (14), podlaskim i pomorskim (po 11), mazowieckim i dolnośląskim (po 10). Instalacje zarejestrowane na koniec 2021 r. pozwalały na wytworzenie ponad 513 mln m3 biogazu rolniczego rocznie. Wszystkie posiadały moduły kogeneracyjne, których łączna moc elektryczna wynosiła 125,323 MWe. Łącznie z biogazu rolniczego wyprodukowano 732,645 GWhe energii elektrycznej, z czego ok. 607,708 GWhe sprzedano sprzedawcom zobowiązanym oraz innym odbiorcom. Pozostała ilość została zużyta na potrzeby produkcji oraz na potrzeby własne wytwórców.

Właściciel prawie 800-hektarowego gospodarstwa rolnego w woj. lubuskim (specjalizującego się w chowie trzody chlewnej w cyklu zamkniętym) jeszcze dwa lata temu miał biogazownię o mocy 1 MW. – Na szczęście udało mi się ją sprzedać jednej z firm zlecających rolnikom tucz nakładczy. Inaczej byłbym już bankrutem, ze wzglądu na to, że surowce będące wkładem do biogazowni bardzo podrożały (kukurydza czy kurzak). Teraz nowy właściciel biogazowni odbiera ode mnie gnojowicę, a ja biorę od niego poferment jako nawóz na pola – mówi. Rolnik nie zniechęcił się jednak do OZE. Przy nowej przechowalni cebuli i ziemniaków zamontował dwie baterie paneli fotowoltaicznych po 50 kW każda. Powstały z dopłatami ARiMR. Ponieważ pod koniec kwietnia przechowalnie były już opróżnione, teraz prąd zasila pompy deszczowni. – Jednak z wydajności paneli nie jestem zadowolony – przyznaje producent. – Dwie instalacje po 50 kW powinny dawać 100 kW, a przy dobrym nasłonecznieniu dają maksymalnie 70 kW. Mój sąsiad, który też deszczuje około 800 hektarów ma sześć zestawów paneli po 50 kW każdy i deszczuje tylko wtedy, kiedy wytwarzają prąd. Wiatraków rolnicy raczej nie stawiają. Natomiast biogazownie powstają wyłącznie w największych gospodarstwach, z produkcją zwierzęcą. 

Tak jak spółka Goodvalley (wcześniej Poldanor), gospodarująca na 11 tys. ha i znana z wielkotowarowej produkcji trzody. Należy do niej osiem biogazowni rolniczych o mocy 7,4 MWe wytwarzających rocznie ok. 54 GWh energii elektrycznej.

Nie opłaca się budować biogazowni w każdym gospodarstwie rolnym – potwierdza prof. Zbigniew Karaczun. – Nawet w tych większych. Dlatego, że taka instalacja jest droga i wymaga ciągłej obsługi, zatrudnienia pracowników. To rozwiązanie dobrze sprawdzałoby się na poziomie wsi, czy grupy producentów. Ponadto przy produkcji biogazu z odpadów ich źródło musi być w pobliżu. W Polsce moglibyśmy mieć 3,5-5 tys. takich instalacji. Jako Koalicja Klimatyczna wnioskowaliśmy, żeby był to jeden z obszarów finansowanych przez Krajowy Plan Odbudowy Ale KPO nie ma, nie wiemy też, co ostatecznie znalazło się w tym dokumencie i czy nasze postulaty zostały uwzględnione. 

Cały tekst można przeczytać w wydaniu 06/2022 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny” 

Małgorzata Felińska

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy