Liczy się jakość mleka

2020-09-01

Paweł Węgelewski przekonuje producentów mleka w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Polsce, że mogą przez cały rok utrzymywać stado bydła mlecznego na pastwisku. Co prawda wydajność mleka spadnie, ale koszty produkcji jeszcze bardziej. – To się opłaca – zapewnia.

– Nie mam wykształcenia rolniczego, jestem rolnikiem z zamiłowania – przyznaje Paweł Węgelewski, menadżer stada w gospodarstwie rolnym Lydney Park Estate w zachodniej części Wielkiej Brytanii, w hrabstwie Gloucestershire. – Mam doświadczenie zdobyte w czasie praktyk w gospodarstwach rolnych w kraju i za granicą, gdzie jako rządca prowadziłem duże farmy.

Wcześniej był menadżerem w jednym z gospodarstw w południowej Anglii. Tam do jego obowiązków należało prowadzenie stada krów mlecznych liczącego 600 sztuk rasy jersey x hf na pastwiskach o areale 170 ha. W latach 2010-14 stado przeszło transformację żywieniową – z TMR na wypas pastwiskowy, w której Paweł Wegelewski brał udział. – Ze względu na spadek ceny mleka i problemy ekonomiczne w Wielkiej Brytanii, zaczęliśmy przekształcać farmę w gospodarstwo bazujące na użytkach zielonych, o niskich kosztach produkcji – wyjaśnia, skąd się wzięło jego zainteresowanie rotacyjnym wypasem bydła.  

Gospodarstwo Lydney Park Estate obejmuje 300 ha pastwisk na gruntach ornych (utrzymywanych w pięcioletnim planie odnawiania użytków) oraz trwałych użytków zielonych. Zrezygnowano tu z uprawy roślin paszowych, a 900 sztuk bydła żywionych jest tylko świeżymi trawami i sianokiszonką. – Stado prowadzone jest w systemie „spring block”. Od 1 lutego do końca kwietnia trwa okres wycieleniowy, od 1 maja do końca lipca – okres inseminacyjny, kontynuacja udoju do około 20 grudnia, natomiast od 20 grudnia do 1 lutego okres zasuszenia i regeneracji dla całego stada – mówi Węgelewski. – Na dalszych pastwiskach trzymane są cielęta i jałówki przeznaczone na remont stada. Krowy mleczne pasą się w pobliżu obór i hali udojowej (są dojone dwa razy na dobę). Po przejściu na paszę wyłącznie objętościową dają średnio 4,5 tysiąca litrów mleka w laktacji, która trwa 305 dni.

Płacą za suchą masę

– Wydajność mleka nie jest więc imponująca, ale taki system chowu nam się opłaca – przekonuje menadżer stada. Dlaczego? Ponieważ mleczarnie angielskie, które produkują masło i sery, rozliczają się według tzw. kontraktów serowych („cheese contract”), a więc stosują inny cennik skupu surowca niż spółdzielnie w Polsce. Płacą mianowicie za kg suchej masy mlecznej (białko plus tłuszcz minus woda). Tym samym mleczarnie obniżają swoje koszty transportu i utylizacji odpadów, bo odbierają od rolników surowiec niemal gotowy do przerobu i mogą producentom płacić więcej. A rolnicy także obniżają koszty chowu, nawet o połowę, ponieważ nie stosują pasz treściwych, zużywają mniej energii elektrycznej, nie muszą wznosić obór. – Zależy nam przede wszystkim na wysokiej jakości mleka i jego doskonałym smaku oraz na uzyskaniu ponadprzeciętnych warunków dobrostanu stada, na co bardzo zwracają uwagę odbiorcy mleka oraz konsumenci – wyjaśnia Paweł Węgelewski. – I to osiągnęliśmy. Surowiec z naszego gospodarstwa zawiera średnio 5,1 procent tłuszczu (228 kilogramów tłuszczu w laktacji od krowy) i 3,9 procent białka (175 kilogramów). W sumie tłuszcz i białko dają 403 kilogramy suchej masy mlecznej od krowy w laktacji. Im mniej mleka wyprodukujemy, tym jest ono lepszej jakości i wyższa jest jego cena. To na pierwszy rzut oka paradoks, ale działa. Niestety, takiego systemu płatności nie ma jeszcze w Polsce, mimo że nie byłoby tu problemu z produkcją takiego mleka. Ułatwiają to także zmiany klimatyczne, które oczywiście są groźne, ale akurat w tym przypadku pomagają – rolnicy mają coraz większe możliwości stosowania całorocznego wypasu, ponieważ zimy są cieplejsze. Mamy też oczywiście susze, ale wypas można dopasować do sezonu i pogody.

Rolnik przyznaje jednak, że przed producentami mleka, którzy chcieliby przejść na rotacyjny wypas bydła oparty o nowozelandzki system chowu, trudne zadanie. Przede wszystkim trzeba zdobyć wiedzę o tej technologii. A dotyczy to utrzymania stada bydła i zarządzania pastwiskami. No i trzeba dostosować genetykę stada, ponieważ rasa holsztyńsko-fryzyjska, najpopularniejsza w polskich oborach, nie nadaje się do całorocznego przebywania na pastwiskach w naszych warunkach klimatycznych. Jest za delikatna i potrzebuje bardzo dużo energii do wyprodukowania mleka.

– Dzielimy się wiedzą o zarządzaniu pastwiskami, genetyce bydła i infrastrukturze gospodarstwa, żeby rolnicy mogli wykorzystać nawet tereny oddalone od obór – mówi Paweł Węgelewski i przekonuje, że dla chcącego nic trudnego. – To trzy podstawowe obszary, które trzeba połączyć, żeby wszystko działało. Bo możemy mieć super krowy, bardzo wydajne, ale po przejściu kilometra w jedną i kilometra w drugą stronę (na i z pastwiska) spalą tyle energii na cele bytowe, że nie wyprodukują mleka. 

Zarządzanie pastwiskami

Rolnicy, którzy chcieliby przekształcić chów bydła mlecznego z intensywnego na ekstensywny muszą zacząć od inwentaryzacji i monitoringu pastwisk, żeby dowiedzieć się, jaka jest optymalna wydajność gospodarstwa i jak duże stado będą w stanie wyżywić przy zachowaniu minimalnych kosztów produkcji. W tym celu należy systematycznie raz w tygodniu wykonywać pomiary runi. Można to zrobić ręcznie, zwykłą miarką, w kilkunastu miejscach. Tak wykonany pomiar jest jednak czasochłonny i niedokładny. – Dokładniejszy wynik uzyskamy wykorzystując okrągłą  płytę wykonaną z lekkiego materiału na przykład ze styropianu. Trzeba ją umieść na prowadnicy z miarką – radzi Paweł Węgelewski. – A najdokładniejszy pomiar uzyskuje się wykorzystując specjalistyczne urządzenia do mierzenia traw – herbometry, o różnym stopniu zaawansowania. W najprostszej wersji to rurka o długości 100 cm zakończona szpikulcem oraz kołnierzem ograniczającym jej zbyt głębokie wbicie w glebę, z krążkiem metalowym z otworem w środku o średnicy nieco większej niż grubość rurki. Pomiar wysokości herbometrem odbywa się przez opuszczenie krążka i odczytanie jego zawieszenia na trawie. 

Natomiast najnowocześniejsze herbometry wykorzystują elektronikę – precyzyjnie określają średnią wysokość traw pastwiska w stosunku do gęstości runi i podają wynik w kilogramach suchej masy na hektar. Tworzą krzywą obrazującą początek wegetacji, jej szczyt, początek niedoborów wody i spadek przyrostu suchej masy. Rolnik wie wtedy, kiedy zacząć wypas, kiedy go zakończyć, kiedy wprowadzić suplementację składników pokarmowych i kiedy zagospodarować nadmiar pożywienia kosząc trawy i magazynując je. – Gdy regularnie mierzymy ruń pastwiskową, uzyskujemy „profil wegetacyjny” naszego gospodarstwa – mówi Paweł Węgelewski. –  Koniecznie trzeba go ustalić, aby wolny wypas był dla naszej hodowli opłacalny. „Profil wegetacyjny” ułatwia zarządzanie użytkami zielonymi.

Hodowca musi wyznaczyć na pastwisku kwatery o wielkości, która zależy od szybkości przyrostu runi i wielkości stada. – Mierzymy wysokość runi żeby wiedzieć, ile suchej masy mamy na pastwisku. Wtedy wiemy, ile hektarów potrzebujemy na wyżywienie stada przez 12 lub 24 godziny. Trzeba też pamiętać o tym, że pobranie paszy przez krowy zależy od momentu laktacji – do 100 dni po wycieleniu konsumpcja zawsze będzie większa, a 60 dni przed zasuszeniem – mniejsza. Mam też taką autorską technikę – kwatera, na której bydło przebywa w nocy jest zawsze większa niż kwatera dzienna, która stanowi 1/3 kwatery nocnej – mówi rolnik.

Wydajność pastwiska w wolnym wypasie zależy od liczby wykonanych rotacji. Z kolei częstotliwość rotacji uzależniona jest od średniego przyrostu runi w danym momencie sezonu wegetacyjnego. – To musimy wiedzieć, żeby zsynchronizować moment optymalnej wydajności stada z optymalną wydajnością porostu naszych pastwisk, a to oznacza konieczność określenia odpowiedniego czasu inseminacji. W okresach, w których nie jest jeszcze odczuwalny niedobór wody wykorzystujemy pastwiska najintensywniej. Niedobory wody są najmniej odczuwalne wiosną i jesienią. Wtedy oprócz wypasu trzeba kosić trawy na sianokiszonki – radzi Paweł Węgelewski.

W tym systemie nie stosuje się specjalnych mieszanek traw – wybór gatunków należy do rolnika i zależy od warunków panujących w gospodarstwie. – W naszym gospodarstwie bazujemy na życicach – podpowiada Węgelewski. – Najważniejsze jest, żeby bydło wyjadało trawę jak najniżej. Nie może jej być ma dużo, bo się zmarnuje, i za mało, bo bydło będzie miało za mało paszy. Życica wypuszcza po kolei trzy liście i wtedy stado wyjada trawę, bo po wypuszczeniu czwartego liścia pierwszy zaczyna zamierać i wartość pokarmowa trawy spada – dodaje. – Jakość pastwisk oceniamy na podstawie zawartości energii metabolicznej mierzonej w megadżulach (MJ) na kilogram suchej masy. W naszym gospodarstwie wartość ta wynosi 12 MJ. Na przykład kukurydza zawiera 12,5 MJ, więc niewiele więcej. A trawy są przecież bezpieczniejsze w uprawie, lepiej znoszą susze i podtopienia.  

W Wielkiej Brytanii tylko niektóre pastwiska są nawadniane. Tymczasem w wyniku zmian klimatycznych ilość opadów spada. W gospodarstwie w hrabstwie Gloucestershire nie przekracza 650 mm w sezonie wegetacyjnym (od 1 lutego do połowy listopada). – Wielka Brytania jest co prawda cieplejsza niż Polska, ale bardziej mokra, co oznacza, że w okresie zimowym nie mamy dostępu do wszystkich pastwisk, jest za mokro. Wykorzystujemy tylko ich część, te gdzie wypas jest możliwy. Bo jeśli uszkodzimy ruń jesienią lub zimą, nie uzyskamy odpowiedniego przyrostu w okresie wegetacyjnym – zaznacza.  

Cały tekst można przeczytać we wrześniowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Małgorzata Felińska

Fot. rotacyjnywypasbydla.pl

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy