Najważniejszy wspólny rynek

2021-12-01

– Polexit to fake news i ordynarne kłamstwo Tuska – zapewniają chórem premier Mateusz Morawiecki i prezes PiS Jarosław Kaczyński. – Tak jak nie powinniśmy dyskutować o tym, czy istnieje potwór z Loch Ness, tak nie powinniśmy dyskutować o polexicie – dodają. A jednocześnie politycy Zjednoczonej Prawicy i media publiczne prześcigają się w obrzydzaniu Polakom Unii Europejskiej.

Poszło o tzw. reformę sądownictwa Zbigniewa Ziobry. A następnie o wniosek Czech do Komisji Europejskiej dotyczący zamknięcia Kopalni Turów, która od lat szkodzi środowisku nie tylko w granicach Polski. Nasz rząd nie chce jednak zaakceptować orzeczeń unijnych sądów w sprawie likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i przywrócenia do orzekania kilku sędziów oraz w sprawie zamknięcia Kopalni Turów, co powoduje, że KE codziennie nalicza nam w sumie 1,5 mln euro kar. Budżet prawdopodobnie ich nie zapłaci, ale KE zapowiada, że obetnie nam o te kwoty fundusze pomocowe.

Ponadto trwają postępowania przeciwko Polsce przed unijnymi organami w sprawie art. 3 Traktatu o Unii Europejskiej dotyczącego zasady lojalnej współpracy, czy art. 4.3 dotyczącego zakazu dyskryminacji. W związku z tym Komisja Europejska wstrzymała prace nad oceną naszego Krajowego Planu Odbudowy, co oczywiście skutkuje wstrzymaniem wypłaty unijnej pomocy w ramach Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększenia Odporności (Funduszu Odbudowy). A do Polski miało trafić z tego tytułu 770 mld zł na wsparcie różnych branż.

Wymyślona wspólnota?

Premier Morawiecki przekonuje więc Polaków, że jeśli Komisja Europejska wprowadzi zasadę „pieniądze za praworządność” wywoła III (hybrydową) wojnę światową, a już teraz „przystawia nam pistolet do głowy”, poseł PiS Marek Suski mówi o „brukselskiej okupacji”, wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki (PiS) grozi Unii „drastycznymi rozwiązaniami”, wicepremier Jacek Sasin (PiS) przekonuje, że Polska „musi bronić swojej suwerenności”, oczywiście przed UE, a prezydent RP Andrzej Duda nazywa Unię „wyimaginowaną wspólnotą”. Prezes PiS Jarosław Kaczyński widzi „zagrożenie ze Wschodu i z Zachodu” i uważa, że: Dzisiaj jest czas próby, bo bardzo wielu, po obu stronach Europy, nie chce zaakceptować wzrostu naszej siły. Cel – Polska ma być krajem słabym, podporządkowanym Moskwie, Brukseli lub Berlinowi.

Mimo że w połowie września br. Komitet Polityczny PiS przyjął uchwałę w sprawie przynależności Polski do UE oraz suwerenności RP, wykluczającą możliwość polexitu, 4 listopada Janusz Kowalski (poseł Zjednoczonej Prawicy – Solidarna Polska) w wypowiedzi dla Onet.pl nie wykluczył, że w 2027 r. (po zakończeniu obecnej perspektywy finansowej) mogłoby się odbyć referendum w sprawie wyjścia Polski z UE. Natychmiast zaprzeczył temu Piotr Müller, rzecznik rządu: – Polski rząd nie przewiduje organizacji referendum dotyczącego członkostwa Polski w Unii Europejskiej – zapewnił. Nie potrzeba jednak referendum, żeby Polska opuściła UE. Ani traktaty unijne, ani nasza konstytucja tego nie przewidują. Zgodnie z ustawą o umowach międzynarodowych do wystąpienia z UE wystarczy przegłosowanie w Sejmie zwykłą większością głosów ustawy wyrażającej zgodę na wypowiedzenie traktatów unijnych oraz podpis prezydenta.

Ataki polityków Zjednoczonej Prawicy na Unię trwają zresztą od pięciu lat, od kiedy mnożą się konflikty na linii Warszawa – Bruksela. Nasiliły się one po październikowym wyroku Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej. TK stwierdził wtedy niezgodność niektórych przepisów Traktatu o Unii Europejskiej z polską Konstytucją (chodzi o artykuły dotyczące praworządności).

Jakby tego było mało, rząd buduje sojusze z prorosyjskimi i nacjonalistycznie nastawionymi politykami: premierem Węgier Victorem Orbanem, Marine Le Pen, przewodniczącą francuskiego Frontu Narodowego czy Matteo Salvinim, liderem skrajnie prawicowej włoskiej Ligi Północnej.

Długa lista korzyści

Nawet konsekwentna antyunijna retoryka rządu raczej nie spowoduje opuszczenia UE przez Polskę natychmiast, w najbliższym czasie – podkreślają eksperci. Tym bardziej że 90 proc. ankietowanych przez CBOS w październiku br. popiera obecność Polski w UE (6 proc. jest przeciw, 4 proc. to niezdecydowani), a rodacy doskonale zdają sobie sprawę, że korzyści z członkostwa trudno zliczyć. – Za największe uważamy fundusze unijne – tak wskazuje 58 procent ankietowanych przez CBOS w 2019 roku, i otwarte granice oraz możliwość podejmowania pracy za granicą (45 procent wskazań) – mówi prof. Witold Orłowski, ekonomista, wykładowca akademicki na Akademii Finansów i Biznesu Vistula oraz Politechnice Warszawskiej. – Jest to jednak ocena niewłaściwa, bowiem główną gospodarczą korzyścią Polski z członkostwa jest przyspieszony rozwój, możliwy dzięki udziałowi w jednolitym rynku europejskim. PKB na głowę mieszkańca wzrósł w czasie naszego członkostwa z 49 do 76 procent średniej UE-27, dzięki czemu Polska zmniejszyła dystans dzielący ją od krajów Europy Zachodniej, a niektóre z nich już prześcignęła. Efekty gospodarcze związane z członkostwem w UE odpowiadają prawdopodobnie za ponad połowę całego wzrostu PKB odnotowanego przez Polskę po roku 2003. Gdyby ich nie było, dochód przeciętnego Polaka byłby dziś o 25-30 procent niższy. Poza czysto gospodarczymi, Polska odniosła też oczywiście korzyści w innych obszarach: sferze bezpieczeństwa, komfortu życia, możliwości rozwoju nauki czy kultury.

Prof. nauk ekonomicznych Walenty Poczta z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu przypomina, że na początku lat 2000 niewiele ponad 20 proc. rolników oczekiwało na akcesję, większość wyrażała obawy: – Obecnie poziom akceptacji dla Unii wśród rolników wynosi ok. 90 procent, bo w praktyce rolnictwo okazało się głównym beneficjentem funduszy unijnych. Po akcesji do rolnictwa wpłynęło prawie 70 miliardów euro z budżetu UE. To mniej więcej tyle, ile wyniosła polska składka. Jeśli nie dostawalibyśmy innych funduszy, to tylko te środki, które płyną do rolnictwa, równoważą polski wkład do budżetu UE. Ze środkami krajowymi rolnictwo otrzymało po akcesji 350 miliardów złotych. Z tego 2/3 to środki wspierające dochody gospodarstw, ponad 1/3 – środki prorozwojowe. Tak wysokie wsparcie przysłania inne korzyści, znacznie ważniejsze, wynikające z naszego udziału w jednolitym rynku europejskim.

– Gdyby Niemcy czy Holandia kierowały się wyłącznie transferami środków unijnych, już dawno wyszłyby ze Wspólnoty, bo wpłacają do unijnego budżetu więcej niż pozyskują – uważa dr Roman Sass, prof. Kujawsko-Pomorskiej Szkoły Wyższej w Bydgoszczy. – Ale te kraje korzystają z dostępu do jednolitego rynku europejskiego. To przynosi więcej korzyści niż pomoc finansowa.

Prof. Poczta przypomina, że od roku 2005 do 2019 spożycie żywności w Polsce w gospodarstwach domowych w cenach stałych wzrosło o niewiele ponad 10 proc., natomiast produkcja rolna w tym czasie zwiększyła się o ponad 35 proc., a produkcja sprzedana przemysłu spożywczego o prawie 90 proc. To pokazuje, że nie jesteśmy w stanie skonsumować tego, co wyprodukują polscy rolnicy.

Miliony konsumentów

Uczestnictwo w jednolitym rynku europejskim daje naszym producentom dostęp do 450 mln konsumentów (przed brexitem było to ponad 500 mln). Oczywiście, „włączenie się Polski do JRE wiązało się dla wielu polskich producentów z koniecznością poniesienia poważnych kosztów dostosowawczych, związanych m.in. z koniecznością spełnienia wymaganych na rynku unijnym norm produktowych oraz procesowych, m.in. bezpieczeństwa, norm sanitarnych, czy wpływu na środowisko naturalne. Zjawisko to dotyczyło w szczególności producentów żywności i było jednym z największych wyzwań polskiej akcesji do UE” – czytamy w raporcie polskich ekonomistów opublikowanym w listopadzie br., a przygotowanym dla Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana i Fundacji Konrada Adenauera.

Producenci, także za pomocą funduszy unijnych, poradzili sobie z tym wyzwaniem i teraz mamy znaczne nadwyżki żywności. Eksportujemy więc 80 proc. polskiej wołowiny, prawie całą produkcję jagnięciny, 40-50 proc. wyprodukowanego mięsa drobiowego, a także produkty mleczarskie, zboża, owoce, warzywa, przetwory.

Jak podaje Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, wartość eksportu towarów rolno-spożywczych od 2004 r. wzrosła ponad sześciokrotnie. W 2020 r. sprzedaż artykułów rolno-spożywczych za granicę osiągnęła nienotowany dotąd poziom 34 mld euro, o ponad 2 mld euro wyższy niż rok wcześniej (wzrost o 7 proc. w porównaniu z 2019 r.). Import towarów rolno-spożywczych w 2020 r. wart był 22,3 mld euro (o 4,9 proc. więcej niż przed rokiem), ale dynamika wzrostu eksportu przewyższała tempo wzrostu importu. W rezultacie dodatnie saldo wymiany handlowej zwiększyło się w porównaniu z 2019 r. o 11,4 proc., osiągając 11,7 mld euro.

80 proc. przychodów uzyskanych z eksportu towarów rolno-spożywczych pochodzi ze sprzedaży do krajów unijnych. W 2020 r. dostawy na wspólny rynek wygenerowały 27,2 mld euro (wzrost o 5 proc. r./r.). Podobnie jak w latach poprzednich, głównym partnerem handlowym Polski pozostawały Niemcy. Eksport do tego kraju wyniósł 8,5 mld euro i był o 0,8 mld euro (o 10 proc.) większy niż w 2019 r. Do krajów pozaunijnych w 2020 r. wyeksportowano z Polski produkty rolno-spożywcze o wartości 6,8 mld euro, wobec 5,8 mld euro rok wcześniej (wzrost o 17 proc.). Eksport do krajów Wspólnoty Niepodległych Państw ukształtował się na poziomie 1,7 mld euro, o 10 proc. wyższym niż rok wcześniej. Eksport do pozostałych krajów (nienależących do UE i WNP) wzrósł o 19 proc., do 5,1 mld euro. W tej grupie największymi odbiorcami polskich towarów rolno-spożywczych były Arabia Saudyjska i USA (po 2 proc. wartości eksportu towarów rolno-spożywczych), a następnie Algieria, Izrael, Norwegia, Chiny i RPA.

– Przed naszym wejściem do Unii oczywiście funkcjonowały mechanizmy stabilizujące rynek rolny, ale odbywało się to poprzez kształtowanie cen – przypomina Adam Kagan z Instytutu Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w Warszawie. – Wejście do Unii Europejskiej oznaczało rezygnację z instrumentów krajowych, zastąpienie ich płatnościami bezpośrednimi i innym wsparciem gospodarstw, ale liczy się przede wszystkim otwarcie rynków europejskich. Z krajami Wspólnoty handlujemy teraz bez ceł i taryf. Jeśli wyjdziemy z Unii, pojawią się kontyngenty, cła, a to będzie miało duży wpływ na rolnictwo. Nasze produkty staną się niekonkurencyjne.

– Unia będzie chroniła swój rynek, nakładała cła, bo przecież w całej Wspólnocie jest nadprodukcja żywności – nie ma wątpliwości prof. Roman Sass. – Zamknięcie rynku europejskiego oznacza dla nas katastrofę. Jeśli ten towar z Polski nie wyjedzie pojawi się na rynku krajowym, a to oznacza spadek cen i dochodów rolniczych.

– Oczywiście możemy sprzedawać żywność na światowych rynkach – dodaje Adam Kagan. – Jest to jednak bardzo trudne. Łatwiej i taniej sprzedać płody rolne czy przetwory sąsiadom – Niemcom, Czechom, Słowakom czy Węgrom. Dlatego polexit z punktu widzenia gospodarczego byłby katastrofą.

– Jednolity rynek europejski, tworzenie wspólnego organizmu gospodarczego jest dla rolników dużo ważniejsze niż dopłaty – potwierdza Juliusz Młodecki, właściciel gospodarstwa w Radziczu w woj. kujawsko-pomorskim, prezes Krajowego Zrzeszenia Producentów Rzepaku i Roślin Białkowych. – To jest przecież ewenement na świecie. Dopłaty są oczywiście korzyścią, lecz plasują się na dalszym miejscu. Trzeba być idiotą, żeby w ogóle brać pod uwagę wyjście Polski z Unii Europejskiej – nie owija w bawełnę. – Parę lat temu nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś może coś takiego rozważać.

Małgorzata Felińska

Fot. Krzysztof Zacharuk, archiwum

Cały tekst można przeczytać w wydaniu 12/2021 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny” 

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy