Nie ma odwrotu od OZE

2024-01-09

Rząd Donalda Tuska stawia na odnawialne źródła energii i – jak podkreślał sam premier w exposé – wiatraki będą stanowiły podstawę transformacji. Kluczową kwestią do ustalenia pozostaje, w jakiej odległości od zabudowań będzie można budować farmy wiatrowe.

Więcej szczegółów mamy poznać w kolejnych tygodniach, ponieważ prace nad odpowiednimi aktami prawnymi będą prowadzone tzw. ścieżką rządową, a nie – jak planowano wcześniej – poprzez projekt poselski. To oznacza, że wszystko rozciągnie się w czasie, jednak będzie szczegółowo konsultowane z partnerami społecznymi.

Kontrowersyjna zasada

Powszechnie wiadomo, że warunki realizowania inwestycji w turbiny wiatrowe od lat są przedmiotem kontrowersji. W 2016 r. wprowadzono przepisy ustanawiające tzw. zasadę 10H, zgodnie z którą turbiny wiatrowe mogły być budowane wyłącznie w odległości równej lub większej od dziesięciokrotności wysokości elektrowni wiatrowej mierzonej od poziomu gruntu do końca łopaty znajdującej się w najwyższym punkcie. Zgodnie z analizami Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej regulacja wyłączyła spod inwestycji ok. 99 proc. obszaru państwa, gdyż dopuszczalna odległość niejednokrotnie przekraczała 1 km.
W konsekwencji realizowano wyłącznie pojedyncze nowe inwestycje w farmy wiatrowe. Taka sytuacja spotkała się z powszechną krytyką, jako sprzeczna z deklarowaną w dokumentach strategicznych transformacją systemu energetycznego. W drodze długiego procesu obejmującego obszerne konsultacje społeczne na początku 2023 r. zliberalizowano przepisy, określając odległość elektrowni wiatrowych od budynków jako nie mniejszą niż 700 m. Na marginesie należy odnotować, że w toku prac nad nowelizacją ustawy odległość tę ustalono na poziomie 500 m, jednak politycy ówczesnej koalicji rządzącej w ostatniej chwili podwyższyli ją o 200 m (słynna poprawka posła PiS Marka Suskiego).

Zbyt duży dystans

Opisany kompromis nie stanowił satysfakcjonującego rozwiązania. Co prawda zrezygnowano z blokującej inwestycje zasady 10H, jednak analitycy rynku OZE wskazywali, że zachowanie odległości 700 m to nadal wymóg zbyt restrykcyjny. Temat liberalizacji przepisów ograniczających budowę farm wiatrowych był poruszany podczas kampanii wyborczej. Zjednoczona Prawica sceptycznie podchodziła do elektrowni wiatrowych wskazując, że te przedsięwzięcia są realizowane głównie przez zagranicznych inwestorów.
Odmienne stanowisko prezentowały partie opozycyjne (z wyjątkiem Konfederacji). W związku ze zmianą układu politycznego po wyborach w projekcie nowelizacji zgłoszonym pod koniec listopada grupa posłów Polski 2050-TD i KO postulowała uzależnienie lokalizacji elektrowni wiatrowych od emitowanego przez nie hałasu. Minimalna odległość instalacji OZE od zabudowań w przypadku emisji hałasu o natężeniu do 103 dBA miała wynieść min. 300 m.

Polityczna awantura

Wniesiony projekt z miejsca stał się przedmiotem walki politycznej. Zastrzeżenia kierowano także do pozostałych przepisów ułatwiających budowę OZE i inwestycji towarzyszących na gruncie ustawy o gospodarce nieruchomościami, a także kwestie dotyczące modernizacji turbin, w oparciu o urządzenia, które zostały wyprodukowane nie później niż w terminie 48 miesięcy przed dniem wytworzenia po raz pierwszy energii elektrycznej w zmodernizowanej elektrowni wiatrowej. Drugiemu rozwiązaniu zarzucano, że ma stanowić podstawę do kierowania do Polski zużytego sprzętu z państw Europy Zachodniej. Grupie posłów kierujących propozycję zmiany przepisów zarzucono wprost reprezentowanie interesów lobbystów. Na skutek rozgorzałego sporu politycznego oraz poruszenia, które wystąpiło w opinii publicznej, zrezygnowano z dalszego procedowania zmian.

Negatywna ocena

Dystansując się od emocjonalnych wypowiedzi polityków, należy zauważyć, że o ile przepisy faktycznie wymagają zmiany, o tyle tryb procedowania nowelizacji należy ocenić jednoznacznie negatywnie. W ten sposób posłowie reprezentujący ugrupowania polityczne wchodzące w skład obecnej koalicji rządzącej nawiązali do najgorszych praktyk legislacyjnych, które były praktykowane w ostatnich latach.
Chodzi przede wszystkim o forsowanie ważnych społecznie zmian w trybie uproszczonym. Projekt zgłoszony przez grupę posłów jest procedowany bez konieczności odbywania długotrwałych konsultacji społecznych, które są obligatoryjne w przypadku projektów rządowych. W pełni zrozumiała jest inicjatywa ustawodawcza realizowana w tym trybie w zakresie cen energii na przyszły rok, gdyż jest to kwestia pilna i dotychczas nierozwiązana z uwagi na wybory parlamentarne. Nie sposób jednak usprawiedliwić zawarcia w projekcie niejako „przy okazji” przepisów dotyczących wznoszenia farm wiatrowych.
Praktyka umieszczania w ustawach dotyczących danej kwestii zmian w materii daleko wykraczającej poza jej zasadniczą treść była wielokrotnie krytykowana. O ile jest to rozwiązanie dopuszczalne w przypadkach nagłej konieczności zmian przepisów, w omawianej sprawie sytuacja taka nie miała miejsca.

Tomasz Marzec

Autor jest prawnikiem, doktorantem w Zakładzie Prawa Rolnego, Żywnościowego i Ochrony Środowiska Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

fot. Pixabay

Cały tekst można przeczytać w wydaniu 01/2024 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy