Politycy podzielili wieś
2020-04-01
Rozmowa z Joanną Warechą, dziennikarką, autorką filmów i książek o mieszkańcach zlikwidowanych PGR-ów.
– Na początku października ubiegłego roku w internecie miała miejsce premiera filmu „Nieziemskie historie”, którego jest pani scenarzystką i reżyserką.
– To film o przemianach, jakie dokonały się i nadal dokonują na polskiej wsi. Zależało mi na tym, aby pokazać wielowątkowość tych przemian, aby widz, bez względu na to gdzie mieszka, zrozumiał czym jest dziś polska wieś.
– Czym jest?
– Ubolewam, że wsi nie traktuje się jak przedsiębiorstwa produkującego żywność, a więc nie podchodzi się do niej ekonomicznie, tylko traktuje się ją jako miejsce nieustającego wiecu politycznego. To ma niestety koszmarne skutki. Politycy podzielili wieś na lepszą i gorszą. W filmie dobitnie widać, że obszary wiejskie stały się wyłącznie areną walki politycznej. Doskonale pamiętam lata 90. na wsi, bo pochodzę ze środowiska popegeerowskiego. Wiem, z jakimi problemami borykali się ci, którzy zdecydowali się zaryzykować wszystko i wydzierżawili gospodarstwa po byłych PGR-ach.
– Film wywołał niemałe zamieszanie. Znaleźli się rolnicy indywidualni, którym bardzo się nie spodobał.
– Przyznam, że nigdy nie zajmowałam się „trollami”, anonimowość dodaje wielu ludziom odwagi, ale to są pozory, zwykłe tchórzostwo. Bardziej cenię te opinie, które są skierowane bezpośrednio, w rozmowie, czy mailu. Tu muszę zaskoczyć, bo najwięcej ocen pozytywnych miałam właśnie od rolników indywidualnych. Już na etapie powstawania filmu, dokumentacji, rolnicy z mniejszych gospodarstw mówili, że nareszcie ktoś porusza ten temat. Prosili o zmianę ich głosu, imion, miejsca zamieszkania w obawie, że będą napiętnowani, kontrolowani. Mówili o tym, że to wielka nieodpowiedzialność i błąd, że likwiduje się dobrze funkcjonujące gospodarstwa, przedsiębiorstwa rolne, bo oni dzięki tym gospodarstwom także funkcjonują. Podkreślali, że duże gospodarstwo pełni nie tylko rolę producenta, ale ma wpływ na rozwój całej społeczności lokalnej. Mówili o tym, że odbiera się ziemię dzierżawcom, a ona i tak do nich nie trafia – leży odłogiem, albo dostają ją polityczni działacze. Poza tym podkreślali, że to likwidacja miejsc pracy. Że gospodarstwa indywidualne nie zagospodarują tych ludzi.
– Nie szczędzili słów krytyki pod adresem Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa.
– Ich zdaniem, ta instytucja jest pierwszą przeszkodą w rozwoju polskich gospodarstw. Szczególnie mówili o tym młodzi ludzie, którzy narzekali na opieszałość urzędniczą, na brak wiedzy, na organizowanie przetargów bez znajomości choćby terminów agrotechnicznych. Z kolei kiedy pytałam urzędników KOWR z różnych regionów Polski, mówili w prywatnych rozmowach „wiemy, że to jest bezsensowne co robimy, ale dyspozycje idą z góry. Komuś zależy na zniszczeniu polskiego rolnictwa”. To wszystko daje przygnębiający obraz tego, co dzieje się dziś na polskiej wsi. Niestety, Kościół katolicki dołączył do pogłębiania podziału. Przetargi organizowane przez poszczególne parafie – z wygórowanymi czynszami dzierżawnymi dla rolników – jeszcze bardziej zasmucają. Na wsi nie ma już zdrowego rozsądku, jest tylko cyniczna polityka. To może mieć katastrofalne skutki dla nas wszystkich.
– Jakie opinie najbardziej panią zaskoczyły?
– Miałam setki telefonów i maili od ludzi mieszkających w mieście, że nie mieli pojęcia o tym, co się dzieje na wsi. Wielu pytało: czy pani się nie boi? Przecież dotyka pani bardzo niewygodnego tematu? Od początku wiedziałam, z jaką materią się mierzę. Dlatego chciałam pokazać proces przemian z różnych perspektyw. Pytałam nie tylko rolników indywidualnych i przedsiębiorców rolnych, ale również pracowników gospodarstw, władze KOWR, dziennikarzy czy uznanych naukowców.
– W filmie wypowiadają się także niemal wszyscy ministrowie rolnictwa po 1989 roku, na czele z urzędującym Janem K. Ardanowskim.
– Byli ministrowie, bez względu na opcję polityczną, nie szczędzili krytyki. Niestety, konkluzja jest bardzo przygnębiająca: wieś nie jest tematem ekonomicznym, społecznym tylko sprawą polityczną. Na prawie milion czterysta tysięcy gospodarstw, które pobierają dopłaty bezpośrednie, około 350 tysięcy związanych jest bezpośrednio z rynkiem, pozostałe to – zdaniem ekspertów – głosy wyborcze. Dlatego szczucie na siebie ludzi, którzy przecież wykonują ten sam zawód, tylko w innej skali, jest sposobem na zapełnianie urny wyborczej. Uważam, że to w gruncie rzeczy oszukiwanie tych rolników, którzy prowadzą małe gospodarstwa. Jeśli pojawiają się hasła: zabrać dużym oddać małym – to jest czysty populizm, a nie pomysł na rozwój rolnictwa.
– Co tak naprawdę chciała pani przekazać przez ten film?
– Zależało mi na tym, aby pokazać trzy dekady przemian na naszej wsi. Przybliżyć temat rolnictwa. Ponad 40 procent ludzi w Polsce mieszka na obszarach wiejskich, a w mediach ten temat pokazywany jest bardzo pobieżnie i stereotypowo. Wieś, od momentu wejścia do Unii Europejskiej, kojarzona jest w mieście wyłącznie z dopłatami bezpośrednimi. A tymczasem procesy, które tam zachodzą, w szczególności brak spójnej krajowej polityki rolnej, wykluczanie części mieszkańców obszarów wiejskich, będą skutkowały ogromnymi problemami dla całej gospodarki. Już to widać.
– Jak przebiegała sama produkcja? Ile zajęły zdjęcia, a później montaż?
– To była katorżnicza praca. Każdy, kto realizuje filmy dokumentalne wie, jak przebiega cały proces. To złożona, trudna materia i wszystko trwa bardzo długo. Nam udało się zrealizować ten film głównie ze względów finansowych (im szybciej, tym taniej) w zaledwie trzy miesiące. Ekspresowe tempo, bo zazwyczaj podobne produkcje powstają ponad rok. Praca trwała po 14 godzin dziennie. Kilkadziesiąt dni zdjęciowych w całej Polsce. Później opisanie każdego ujęcia, spisanie wszystkich wypowiedzi i wreszcie montaż. W montażowni zaczynaliśmy pracę o szóstej rano a kończyliśmy o drugiej w nocy. I tak przez ponad miesiąc. W końcu organizm powiedział stop. Ostatnie pięć dni było koszmarem. Spaliśmy na podłodze w montażowi, ale z perspektywy czasu widać, że było warto. Mamy ogromną satysfakcję, że udało się ten film zrealizować.
– W filmie nie brakuje osobistych wyznań. Ludzie chętnie mówią o swoich troskach przed kamerą?
– Jak już wspomniałam, pochodzę ze środowiska popegeerowskiego. Wielokrotnie w czasie realizacji filmu łzy same napływały mi do oczu. Stałam przed ludźmi, pracownikami gospodarstw, którzy ze względów politycznych stracą pracę, bo nie zostaną przedłużone umowy dzierżawy i serce mi pękało. Kiedy mówili, że ta praca jest całym ich życiem, wszystkim co mają, trudno było zachować spokój. Kiedy obserwowałam relacje międzyludzkie w tych gospodarstwach, śmiało mogę powiedzieć, że ludzie żyją tam jak w rodzinie. Szef jest kimś więcej niż tylko pracodawcą. Jeśli politycy mówią, że najważniejsza jest rodzina, to powinni zająć się zjawiskiem pracowniczej rodziny. To największa wartość każdego przedsiębiorstwa – szczególnie ważna w rolnictwie. To trzeba pielęgnować, a nie likwidować.
Cały wywiad można przeczytać w kwietniowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Rozmawiał Krzysztof Zacharuk
Fot. Adam Harry Charuk
Komentarze
Brak komentarzy