Potrzebujemy silniejszej reprezentacji w polityce
2024-12-04
– Towarowe gospodarstwa nam rosną i to, do pewnych granic, jest zjawisko wyłącznie pozytywne. Można tym sterować na przykład przez odpowiednią politykę fiskalną. Po prostu, żebyśmy nie mieli u nas kolejnego rolnictwa charakteryzującego Ukrainę czy Australię – mówi Wiktor Szmulewicz, przewodniczący Krajowej Rady Izb Rolniczych.
Pamięta Pan, kiedy ostatnim razem widzieliśmy się w gmachu resortu rolnictwa?
Powiem szczerze, że nie pamiętam.
To był grudzień 2023 r. Czekał Pan wtedy razem z mediami na przyjazd nowego ministra rolnictwa po zmianie władzy.
Faktycznie, już sobie przypominam. To właśnie wtedy mieliśmy okazję dłużej porozmawiać.
Po blisko roku chciałbym wrócić do tamtej rozmowy. Spodziewaliśmy się wtedy, że będzie to z różnych względów trudne wejście dla nowego ministra. Jak Pan ocenia z perspektywy czasu jego dotychczasowe działania?
Minister Czesław Siekierski doświadczył trudnego początku, ponieważ na „dzień dobry” miał wzbierającą falę niezadowolenia odziedziczoną jeszcze po poprzednikach. Było to wypadkową problemów związanych z Ukrainą, Zielonym Ładem, nadwyżką tanich towarów zalegających w magazynach. Zbożowa górka stała się symbolem wyzwań, przed jakimi stawało nowe kierownictwo resortu.
No dobrze, ale jak ocenia Pan ten rok?
Pozytywnie. Siekierski nie bał się wychodzić do ludzi i mówić wprost to, co myśli. On nie jest trybunem, za którym pójdą masy, ale rolnicy dawali mu szansę, przychodzili rozmawiać. Miał też szczęście i sam potrafił temu szczęściu pomóc. Ceny zaczęły wiosną odrobinę rosnąć. Dzięki dopłatom udało się opróżniać magazyny zbożowe, rosła przepustowość portów. Krótko mówiąc, nie było paniki w czasie żniw. Bruksela zgodziła się wcześniej na zmiany w Zielonym Ładzie, choć to tylko częściowa ulga, a w zasadzie odłożenie w czasie. Jednoznacznie pozytywnie oceniam walkę o dodatkowe pieniądze na pomoc po przymrozkach, podtopieniach, gradobiciach. Dla powodzian też była pomoc, choć wiem, że tam od strony urzędniczej pewne sprawy idą zbyt wolno.
A czego nie udało się załatwić?
Na pewno problemu ASF. Na to od 11 lat nie ma w Polsce mocnych, a w ciągu ostatniego roku zamknęło się wiele małych hodowli produkujących głównie na swoje lub lokalne potrzeby. Wyzwaniem będzie przeprowadzenie naszego rolnictwa przez rozpoczynający się czas dużych zmian. Mamy nową strategię szefowej Komisji Europejskiej, gdzie wzrasta nacisk na walory środowiskowe. Czekamy dalej na konkrety ze strony nowego komisarza ds. rolnictwa i żywności, który pochodzi z Luksemburga.
Wybiegł Pan już w przyszłość. Zapytam o dwie kluczowe sprawy i rolę ministra Siekierskiego. Po pierwsze: polską prezydencję w UE w sferze rolnictwa. Po drugie: umowę o wolnym handlu z państwami grupy Mercosur.
Prezydencja będzie okazją do tego, aby forsować nasze rozwiązania, a nie tylko opiniować te przychodzące od innych. Długo na to czekaliśmy, a ten dynamiczny czas wydaje się być do tego idealny. Według mnie musi tu nastąpić ofensywa, przynajmniej w sprawach, które mają szersze poparcie grupy krajów mocnych rolniczo. Mam tu na myśli przyszłość budżetu na rolnictwo po 2027 r.
Po cichu mówi się o tym, że rozpoczęta perspektywa finansowa UE może być ostatnią, w której jest wydzielona WPR.
Według rozmów, jakie prowadzimy w obrębie Copa Cogeca, aż tak źle raczej nie będzie, ale otwarte pozostaje pytanie o wysokość budżetu i metody jego wydatkowania. Minister Czesław Siekierski nie jest człowiekiem znikąd, ma olbrzymie doświadczenie na styku polityki krajowej i europejskiej. Bardzo liczymy na jego spryt, doświadczenie i sprawczość. Co do umowy z Mercosurem – Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi wspiera nasz sprzeciw, ale liczę, że na jednym resorcie się nie skończy. Wiemy, że jakikolwiek wpływ na blokadę tego porozumienia może mieć tu jedynie nasz premier. Poza francuskim to polski głos sprzeciwu byłby najbardziej słyszalny międzynarodowo. Trzeba mieć świadomość, że rolnictwo jest jednym z obszarów, który jest brany pod uwagę przy ocenie ryzyk i korzyści z takiej umowy, ale my mamy w ostatnich latach naprawdę jazdę bez trzymanki. Ukraina, gruntowne reformy WPR, rosnące koszty prowadzenia gospodarstw – to wszystko odbija się na naszej kondycji i kalkulacjach na przyszłość. Przypomnę też, że ok. 30 proc. wytworzonej żywności w Polsce trzeba sprzedawać na innych rynkach. A w 87 proc. trafia ona na rynki UE, które teraz mają być zasilane dodatkowo z Ameryki Południowej.
Mijający rok to czas, w którym odbyły się największe od lat protesty rolnicze. Udało się osiągać cele? Nie daliście się rozegrać wielkiej polityce?
Powiem to z pełnym przekonaniem, a nawet satysfakcją – to był ogromny sukces wsi. Pierwszy raz od lat na taką skalę usłyszano głos prowincji, którego nie kontestowali przeciwnicy, osoby deklarujące walkę o prawa zwierząt czy sprawy środowiska. Druga strona sporu zamilkła, przemówiły argumenty ekonomiczne rolników, głos młodych hodowców niepewnych swojej przyszłości. W dużej mierze działo się to oddolnie, bez przywództwa. Trzeba tu powiedzieć, że daliśmy naszym działaniem w całej Europie wyraz demokracji. Widział ktoś kiedyś podobne protesty rolników w Rosji albo na Białorusi? My protestowaliśmy masowo, czasem ostro, ale walczyliśmy o zmianę wspólnotowej polityki. Władze w kraju i w Unii musiały się sporo napocić, aby uspokajać nastroje wsi.
Sukcesem jest chyba również to, że protesty poparli także konsumenci.
Zdecydowanie tak i to byli często mieszkańcy dużych miast. Do naszych argumentów podchodzili ze zrozumieniem chociaż dochodziło do wielu utrudnień na drogach. Nowoczesny, drogi sprzęt rolniczy nie budził już fali oburzenia, a pytania „jak udaje się to spłacać”?
Cel został osiągnięty?
Postulaty, dla których wyszliśmy na ulice. udało się zrealizować, ale nie w pełni. Chwilę po eurowyborach w ramach organizacji Copa Cogeca, gdzie są przedstawiciele izb rolniczych, dochodziły do nas słuchy o próbie zaostrzenia „zielonego kursu” przez Brukselę. Uważam, że generalnie środowiska rolników powinny tworzyć nowe propozycje, wpływać na agendę tematów w Brukseli. Nie możemy być tam tylko ciałem opiniującym, reaktywnie odnosić się do decyzji Komisji Europejskiej. Dlaczego? Bo po prostu nie mamy politycznej reprezentacji rolników. W tych warunkach musimy walczyć o silne wpływy organizacji rolniczych.
W ten rok wchodziliśmy z bardzo napiętymi relacjami z Ukrainą. Z biegiem czasu kryzys tracił na impecie, ale czy Pana zdaniem jest to już przeszłość? Pytam o najbliższą perspektywę, bo sprawa ukraińskiej akcesji do UE i korzystania ze wspólnotowego rynku to jest temat na inną rozmowę…
Nikt nie wie, w jakim miejscu Ukraina będzie za pół roku. Przywileje rynkowe dla nich wiążą się z trwającym stanem wojny. Jesteśmy świeżo po rozstrzygnięciu wyborów w Stanach Zjednoczonych i może to przynieść zupełnie nowy rozdział tej historii. Mnie przepełniają różne myśli na temat dalszego układania stosunków z tamtejszym rolnictwem. W obszarze produkcji surowców, zbóż to jest światowa potęga. W warunkach wolnego handlu, przewag, jakie oni mają, dużych areałów, koncentracji produkcji nie jesteśmy w stanie z tym konkurować (nawiasem mówiąc podobne rzeczy można mówić o Mercosurze). Na to należy jednak nałożyć skalę ogólnego kryzysu, jaki Ukraina przeżywa. Ten kraj uszczuplił się o 7 mln ludzi w ostatnich latach, nie ma tam silnego zasobu młodych do regularnej pracy, odbudowy tego państwa.
Wielu wyjechało z Ukrainy.
Obawiam się, że kolejni są już spakowani i jeżeli sytuacja nie będzie się poprawiała, to będą opuszczać to państwo. Jeśli nie będzie możliwości stabilnego produkowania i rąk do pracy to i tam będą rosnąć koszty. Na dziś Ukraina mocno nie pasuje do systemu WPR, jaki mamy w Unii Europejskiej. Jak przykładowo traktować płatności, dopłaty dla takich latyfundiów? Nie wybiegajmy jednak daleko w przyszłość, bo sytuacja jest teraz u progu zmiany. Niech oni jak najdłużej bronią się i walczą, ponad wszelką wątpliwość to jest też w naszym interesie.
Rolnictwo w Polsce jest też w procesie innej zmiany, warunków dzierżawy. Z jednej strony, mamy wytyczne Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa zrównujące okresy dzierżaw dla rolników indywidualnych i spółek. Z drugiej strony, słyszymy o pracach nad ustawą zakładającą m.in. możliwość korzystania z unijnych dopłat przez dzierżawiących. Jaką rolę widzi Pan w rozwoju gospodarstw towarowych w Polsce?
Może Pan odebrać to jako trywialne stwierdzenie, ale jestem zwolennikiem zdrowego balansu. Towarowe gospodarstwa nam rosną i to, do pewnego stopnia, jest zjawisko wyłącznie pozytywne. Można tym sterować na przykład przez odpowiednią politykę fiskalną. Po prostu, żebyśmy nie mieli u nas kolejnego rolnictwa charakteryzującego Ukrainę czy Australię. Nastawienie głównie na dużych ingerowałoby w podstawę Wspólnej Polityki Rolnej, czyli podtrzymywanie mniejszych. Mamy w kraju jakieś 12 mln ha gruntów rolnych. Gdybyśmy mieli gospodarstwa średnio po tysiąc hektarów areału to byłoby ich ledwie 12 tys. Wypadałoby po 3 gospodarstwa na gminę – z czego taka gmina ma żyć? Jak organizować swoje usługi, miejsca pracy? To by wywróciło do góry nogami funkcjonowanie prowincji kształtowane przez dekady, jeżeli nie wieki. Zobaczmy też, jak by wyglądała sytuacja w razie konfliktu zbrojnego. Wieś w obecnym kształcie mogłaby przyjąć ludzi i dać im jeść. A co w przypadku kilku gospodarstw na gminę? Rodzinne gospodarstwa są oczywiście bardziej kosztowne w utrzymaniu, ale spełniają szeroko rozumianą misję bezpieczeństwa, w tym i żywnościowego. Mieliśmy przykład z życia wzięty podczas pandemii, gdy pozrywało nam łańcuchy dostaw. Konkludując: rozwijajmy się, ale harmonijnie.
Rozmawiał Michał Fedusio, PR
fot. Michał Fedusio
Wywiad ukazał się w wydaniu 12/2024 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Komentarze
Brak komentarzy