Pycha kroczy przed upadkiem

2024-08-01

– Prezes PiS Jarosław Kaczyński, zwany „inteligentem z Żoliborza”, jeśli chodzi o podejście do rolnictwa i wsi żyje w klatce stereotypów mających się nijak do realiów prowadzenia gospodarstwa w XXI wieku. Tam wewnątrz nie ma dyskusji, jak analizować sygnały czy głosy płynące z prowincji – mówi poseł Jan K. Ardanowski, były minister rolnictwa i przewodniczący prezydenckiej Rady do spraw Rolnictwa i Obszarów Wiejskich.

– Poseł Jan K. Ardanowski nie jest już członkiem Prawa i Sprawiedliwości.

– Dokładnie tak. 23 lipca złożyłem rezygnację z członkostwa w partii, a także w Klubie Parlamentarnym Prawo i Sprawiedliwość. Odpowiednią informację skierowałem nie tylko do Jarosława Kaczyńskiego, ale również marszałka Sejmu Szymona Hołowni.

– Odejście z ugrupowania po 23 latach to duża zmiana…

– Owszem, ale tak już w politycznym życiu bywa.

– W PiS przed czterema laty była presja na przyjęcie „piątki dla zwierząt”, wbrew Pana woli – ówczesnego ministra rolnictwa. Zaraz potem była Pana dymisja i częsta krytyka poczynań następców. Jesienią zeszłego roku dostał Pan odległe, piąte miejsce w wyborach parlamentarnych. Już w okresie opozycji coraz ostrzej krytykował Pan obrany przez władze PiS kurs, ale wstrzymywał się z odejściem. Dlaczego zatem stało się to właśnie teraz?

– Długo wierzyłem, że PiS będzie stać na podjęcie działań sanacyjnych. Powstrzymywałem się od radykalnych decyzji próbując wskazywać, z jakich działań trzeba się wycofać, oferować projekt naprawczy. Wszystko to, niestety, jak grochem o ścianę. Za każdym razem triumfowało przekonanie o nieomylności kierownictwa i tkwienie w propagandzie, że oto seryjnie wygrywamy wybory. Byłem zachęcany przez rolników, żeby iść „na swoje” już dawno, ze 4 lata temu. Odmówiłem wtedy z dwóch powodów. Po pierwsze, jak wspominałem, wierzyłem w triumf rozsądku w mojej ówczesnej partii. Po drugie, od strony wyborczej, stricte chłopska partia to zbyt wąski elektorat, mająca zbyt małe szanse na bycie realną siłą wyborczą. Później pojawił się inny powód – ja nie chciałem słuchać zarzutów, że moja decyzja wpływa negatywnie na osiągnięcia wyborcze Prawa i Sprawiedliwości.

– Teraz wszystko się zmieniło?

– Jesteśmy akurat po tzw. trójskoku wyborczym i uznałem, że już nie ma na co czekać – trzeba podjąć działania ratunkowe na szerokiej prawicy. Zakładam, że psująca kraj koalicja dotrwa do końca kadencji, a my musimy szykować się do odzyskania władzy za trzy lata. Podkreślam, nie chodzi o wygranie wyborów, ale posiadanie parlamentarnej większości z kontrolą nad rządem. Jeszcze jedna ważna rzecz: do odzyskania władzy trzeba mieć zdolność koalicyjną. W Europie mija czas samodzielnych większości jednej partii czy bloków koalicyjnych. Po okresie minionych rządów PiS takiej zdolności nie ma, nie ma też pomysłu na odzyskanie władzy.

– 10 lat temu współtworzył Pan z Krzysztofem Jurgielem program rolny PiS. W kolejnych latach dzieliły Panów różne tematy, a dziś żaden z was nie jest już w partii. Sądząc po aktywności poselskiej w obszarze rolnictwa, postawiono na innych polityków: Annę Gembicką i Roberta Telusa. Jak ocenia Pan ewolucję PiS w obszarze rolnictwa?

– Nie wiem, czy jest to celowa zmiana kursu, czy po prostu lekceważenie wsi. Nie chcę tego oceniać, ale moi następcy na urzędzie mają niewątpliwie nade mną jedną przewagę. Otóż są bardzo potulni i posłuszni wobec przekazu z ulicy Nowogrodzkiej, bez refleksji, bez samodzielnego myślenia i wizji rozwoju naszej wsi – tyle komentarza. Rzeczywiście, współtworzyliśmy z Jurgielem program rolny, który dawał pewne ekonomiczne szanse, ale symbolem porzucenia tej ścieżki była „piątka dla zwierząt”. Wykorzystano wtedy infantylne uczucia prezesa PiS względem zwierząt. To jest objaw choroby zżerającej tę formację od środka – Jarosławowi Kaczyńskiemu i grupie współpracowników wydaje się, że wszystko wiedzą lepiej. Prezes, zwany „inteligentem z Żoliborza”, jeśli chodzi o podejście do rolnictwa i wsi żyje w klatce stereotypów mających się nijak do realiów prowadzenia gospodarstwa w XXI wieku. Tam wewnątrz nie ma dyskusji, jak analizować sygnały czy głosy płynące z prowincji. Nie ma też uwzględnienia uwag od posłów z terenu. W PiS nie mają znaczenia kompetencja, poparcie w terenie, inne atuty, bardziej liczy się pewien układ. Po wszystkim nie było też słów „przepraszam za piątkę” – bo prezes nie miał racji.

– Słuchając Pana słów można dojść do wniosku, że Prawo i Sprawiedliwość jest skazane na kolejne wyborcze porażki.

– Życzę PiS dobrze, spędzone tam przeze mnie 23 lata to jest praktycznie pokolenie, zostawiam tam wielu szlachetnych ludzi. Jednak sama partia jest zabetonowana, bez pomysłu, z misją trwania jako fundusz emerytalny dla doświadczonej wierchuszki.

– Nie sposób nie patrzeć na Pana plany polityczne przez pryzmat Pałacu Prezydenckiego. Jest Pan przewodniczącym prezydenckiej rady ds. rolnictwa. Na prawicy to właśnie z Krakowskiego Przedmieścia płynęły dotąd najszerszym strumieniem głośne oznaki sprzeciwu, krytyki i oporu względem PiS i samego prezesa. Czy będzie Pan szukać wsparcia od prezydenta Andrzeja Dudy lub jego zaplecza dla organizacji swoich działań w nowej partii? A może ma być to platforma do angażowania się „prezydenckich” w politykę sejmową? Dla nich to będzie kluczowy rok – powoli kończy się dekada urzędowania obecnej głowy państwa.

– To ciekawa analiza, ale według mnie na trzy lata przed wyborami parlamentarnymi rola posłów, szczególnie opozycji, jest przeceniana. Układ w Sejmie jest zabetonowany, nie dostrzegam symptomów tego, że ta destrukcyjna koalicja miałaby oddać władzę wcześniej. Życzyłbym sobie, aby ten nowy ruch, w przyszłości partia polityczna, były tworzone oddolnie, z poczuciem misji przez różne środowiska centroprawicowe, odrzucające dziś PiS – z różnych powodów. Mamy wiele grup myślących prawicowo, utożsamiających się z tradycją narodową, chrześcijańską, z przekonaniem, że ludziom trzeba też godnie płacić, a nie jedynie rozdawać pieniądze bez żadnego klucza. Widzę przestrzeń dla takiej centroprawicowej formacji. Ja będę robić swoje niezależnie od rytualnych pohukiwań „różnych Suskich” – by zawrzeć to w jednym nazwisku.

– Po upadku pierwszych rządów PiS oraz zagospodarowaniu wyborców Samoobrony i LPR-u tworzenie czegoś na polskiej prawicy bez PiS wydaje się nie lada wyzwaniem. Progi wyborcze wymuszają działania konsolidacyjne, skupione dotąd wokół formacji Jarosława Kaczyńskiego, na zatwierdzanych przez niego listach. Tak jesienią musiał ratować się chociażby Paweł Kukiz z grupą swoich posłów. Czy możliwa jest integracja z PiS, ale nie wokół PiS?

– Powtórzę, że bez sanacji poprzedzonej gruntowną analizą to wokół PiS się nie może udać. Jest też problem słabnącego poparcia społecznego, co w prywatnych rozmowach uwiera członków tej partii chcących dalej trwać w jej strukturach. Ja nie zamierzam nikogo łowić czy szantażować – każdy z nas ma wolny mandat od wyborców. Dla mnie najważniejsze będzie pobudzenie aktywności społecznej, znalezienie nowych liderów w środowiskach lokalnych. Pana pytanie nasuwa mi jeszcze jedną, ogólniejszą refleksję: jeśli prawica chce mieć swojego prezydenta i władzę w przyszłym Sejmie, musi próbować się integrować. Zapewne już nie da się tego robić tylko pod auspicjami PiS-u, musi to iść szerzej z wbudowanymi skrajnymi skrzydłami. To jest też problem odpowiedniej kandydatury w wyborach prezydenckich w przyszłym roku. Wydaje się, że Jarosław Kaczyński nadal chce przeprowadzać casting i być decydującym jurorem. Powiem tak: nawet jeśli będzie to wybitny kandydat partii, on nie będzie miał szans bez szerokiego centroprawicowego poparcia wyborców. Pomazaniec prezesa PiS może dojść jedynie do drugiej tury, gdzie ulegnie na rzecz „machiny antypisu” – to jest moja ocena. Jeżeli prawica chce się liczyć i za rok, i za trzy lata, musi szukać sposobów na porozumienie. Moja formacja może być nawet integratorem między PiS a Konfederacją, dziś te środowiska nie chcą nawet ze sobą rozmawiać. Nie wiem, czy przełamanie tych barier będzie możliwe, ale chcę tę próbę podjąć.

– A może Jan K. Ardanowski będzie kandydatem na prezydenta? Ma Pan solidne wyniki wyborcze, posłuch wśród przedstawicieli różnych partii, dobre relacje z mediami – to brzmi jak kapitał początkowy.

– Pycha kroczy przed upadkiem – ja takich ambicji nie mam. Owszem, te cechy koncyliacyjne są cenione przez wielu moich współpracowników politycznych czy wyborców. Ja jednak nie mam tak wybujałych ambicji, by kandydować. Moje nowe środowisko chciałoby desygnować swojego kandydata, a takim planem minimum będzie realny wpływ na program kandydata szeroko rozumianej prawicy. Powtórzę raz jeszcze, jeśli taki kandydat reprezentowałby tylko PiS, ja nie daję mu żadnych szans. Nominat szerokiego obozu ma szanse na wygraną, czy to z Donaldem Tuskiem, czy z Rafałem Trzaskowskim.

– Na koniec chcę zapytać o śledztwa prokuratury w sprawach, w których pojawia się Pana nazwisko jako ministra rolnictwa. Mówię o udzielaniu kolejnych gwarancji kredytowych przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa firmie Eskimos na skup jabłek oraz utrzymywanie płynności nieistniejącej już mleczarni Bielmlek. W tej sprawie nowe zarzuty usłyszał niedawno były wiceminister Tadeusz Romańczuk, zarzuty ma też usłyszeć szersza grupa osób z kierownictwa ówczesnego KOWR-u. Warto jednak przypomnieć, że śledztwo ruszyło, gdy resortem sprawiedliwości zarządzał Zbigniew Ziobro.

– Proszę wierzyć, że ówczesny koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński dawno wsadziłby mnie do więzienia, gdyby tylko odnaleziono tam jakieś „haki” na mnie. Kiedyś w nerwach stwierdził nawet „bo na Ciebie k**** nic nie mamy”. Sprawa Bielmleku ma znamiona zamachu na to przedsiębiorstwo. Chciał je przejąć prywatny biznes i w konsekwencji stawianego oporu zniszczono je. Spółdzielnia postawiła tam na innowacyjny projekt suszarni do serwatki, która byłaby samograjem, jeśli idzie o generowanie dochodów. Spółdzielnia była własnością 900 udziałowców, rolników, zatrudniała 200 osób. To oni wraz z wiceministrem, prezesem mleczarni nie chcieli dopuścić do sprzedaży, starano się wymusić na nich taką decyzję i ostatecznie „ubrano” Romańczuka w afery.

– Ktoś chciał uderzyć także w Pana?

– Być może chodziło też o mnie, może służby specjalne chciały w ten sposób wykazać niezadowolenie moją aktywnością w funkcji ministra. Ja domagam się bycia świadkiem w tej sprawie, podobnie jak w drugiej. Skup organizowany przez Eskimosa przy ówczesnej nadpodaży jabłek był bardzo nie na rękę pewnej niemieckiej firmie trzymającej krótko naszych sadowników. Oferowała ona za jabłka przemysłowe naszym producentom 10 groszy za kilogram. Nawet w 2018 r. była to cena, która nie pozwalała na przeprowadzenie zbioru owoców bez strat. Przychodzili do mnie posłowie z tzw. jabłkowych regionów, w tym wspomniany Marek Suski (jest posłem z Grójca na Mazowszu – przyp. red.) błagając, by jakoś temu zaradzić. Mało tego, ja zostałem zobligowany do działań przez Radę Ministrów, są na to świadkowie, zapewne stenogramy z posiedzeń. Skup miała przeprowadzić firma działająca od lat, istniejąca na giełdzie, raportująca regularnie o swojej kondycji, prześwietlona przez służby. To zadanie ostatecznie chyba przerosło Eskimosa, ale przysłużyła się temu również ta niemiecka firma, uruchomiono funkcjonariuszy CBA, aby zatrzymać ten skup. Miał on pozytywny rynkowy skutek – zaczęto wtedy płacić po 30 groszy więcej za kilogram. Po latach Eskimos został wchłonięty przez KOWR, jest w restrukturyzacji, dziękuję obecnemu ministrowi Czesławowi Siekierskiemu, że nie doprowadził do jego upadku. Ja też wiem, że CBA zabraniało sprzedaży produktów z tych skupionych już jabłek i mogę to zeznać. Tylko że próbujący wkupić się w łaski nowej władzy prokurator chyba nie chce o tym słuchać, kompromituje się brakiem znajomości realiów rynku rolnego.

Rozmawiał Michał Fedusio, PR

Artykuł ukazał się w wydaniu 08/2024 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy