Seria niefortunnych zdarzeń
2019-07-01
To było bardzo dobre gospodarstwo. Obejmowało 250 ha i sprzedawało rocznie 21 tys. prosiąt. Zbieg niekorzystnych wydarzeń sprawił, że od sześciu miesięcy nowoczesne chlewnie stoją puste, ziemia została wydzierżawiona, 15 osób straciło pracę, a właściciel – Janusz Baliński kombinuje, jak utrzymać rodzinę.
Gospodarstwo w Poćwiardowie (woj. kujawsko-pomorskie) w 1953 r. kupił pradziadek rolnika. Później gospodarowali tu jego dziadkowie, a następnie rodzice, którzy jednak zamieszkali w niedalekim Golubiu-Dobrzyniu i rolnictwo traktowali tylko jako działalność dodatkową. W gospodarstwie hodowali świnie, którymi zajmował się pracownik. – Mama pracowała na poczcie, ojciec był i jest brokerem ubezpieczeniowym. Kiedy pracownik opiekujący się chlewnią zachorował, ojciec zlikwidował stado świń – wspomina Janusz Baliński. I dodaje, że przejął gospodarstwo od rodziców w 2007 r., zaraz po ukończeniu studiów na Wydziale Zootechnicznym Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy. Obejmowało wtedy 14 ha użytków rolnych, nie było żadnej produkcji, stare budynki inwentarskie zostały już rozebrane, a dom stał pusty. Zamieszkał tu z żoną Małgorzatą.
– Miałem kilkanaście tysięcy złotych oszczędności, do tego pieniądze z prezentów ślubnych i preferencyjny kredyt na zakup stada podstawowego loszek – mówi rolnik. – Na początek kupiłem 120 zwierząt.
Setki macior, tysiące prosiąt
Janusz Baliński krótko po przejęciu gospodarstwa rodziców wydzierżawił od najbliższego sąsiada 4 ha z oborą, w której trzymał maciory. Później skorzystał z premii dla młodego rolnika (wtedy było to 50 tys. zł), dokupił jeszcze 120 cieląt na tucz i zaczął budować nową chlewnię za preferencyjny kredyt zaciągnięty w BGŻ – ok. 4 mln zł.
– Zbudowałem chlewnię na 750 macior, do której w pierwszym etapie wstawiłem 400 loch – opowiada rolnik. – Później kupiłem nowe maszyny, ziemię. Miałem wtedy już 750 macior i prawie 200 opasów.
W 2017 r. Janusz Baliński wziął w dzierżawę na 25 lat były PGR w Nielubiu (20 km od Poćwiardowa), z którym nowy właściciel sobie nie poradził – 80 ha ze zrujnowanymi budynkami. – Znów zaciągnąłem kredyt w tym samym banku, ponieważ trzeba było wyremontować budynki w Nielubiu – mówi gospodarz. – Szybko większą część spłaciłem,więc wystąpiłem z wnioskiem o kolejny kredyt. BGŻ BNP Paribas mi odmówił, więc złożyłem wniosek w Alior Banku. Pod koniec września 2017 roku Alior Bank dał mi kredyt i skonsolidował go z poprzednim.
Rolnik sprzedawał wtedy 21 tys. prosiąt rocznie od 750 macior. Miał też 250 ha gruntów rolnych. Zatrudniał na stałe 10 pracowników (ośmiu w chlewniach i dwóch w polu), plus ekipę, która remontowała gospodarstwo w Nielubiu – 15 osób. – Spłata kredytu nie była problemem dla mojego gospodarstwa – twierdzi hodowca.
W grudniu 2017 r. skończył się remont chlewni w Nielubiu i rolnik wstawił tam kolejnych 500 loszek niskoprośnych i do krycia. – W Poćwiardowie produkcja szła pełną parą, maciory prosiły się w cyklach tygodniowych, co tydzień 60, tygodniowo rodziło się więc 600 prosiąt i tyle samo miałem odchowanych do sprzedania – mówi Baliński. – Zimą dostałem jeszcze dotację z ARiMR na rozwój pozarolniczej działalności gospodarczej, za co kupiłem maszyny rolnicze i ciągniki. Zamierzałem też wybudować magazyn na 3 tysiące ton zboża z suszarnią, ponieważ chciałem skupować zboże od rolników. W Nielubiu zacząłem budować porodówkę. Nic nie zapowiadało problemów.
Pożar w chlewni
7 marca 2018 r. o 10.20 w gospodarstwie w Poćwiardowie wybuchł pożar. – Spaliło się pół chlewni z 3200 prosiętami i 320 maciorami wysokoprośnymi – wspomina Janusz Baliński. To był nowoczesny budynek, z 2013 r., o długości 150 m, z pomieszczeniami socjalnymi i łazienkami oraz z instalacją do automatycznego zadawania pasz suchych i napełniania koryt wodą. Korytarz biegnący pod kalenicą wydzielał odchowalnię prosiąt i część dla loch wysokoprośnych (te się spaliły) oraz porodówkę i część dla loch niskoprośnych (te ocalały). Zwierzęta trzymane były w kojcach wygrodzonych barierkami metalowymi, na plastikowych rusztach (prosięta), które podczas pożaru stopiły się, a świnie podtrute czadem wpadły do zbiornika na gnojowicę i spłonęły. W czasie pożaru właściciela nie było w gospodarstwie, a czterech pracowników zauważyło płomienie zbyt późno, żeby uratować zwierzęta.
W chlewni były czujniki temperatury i wentylatory. Prawdopodobnie, gdy zaczęło się palić i wzrosła temperatura w budynku, wentylatory zaczęły pracować, co wzmogło pożar. Mimo że sufit był z pianki poliuretanowej z certyfikatem niepalności, były na nim różne zanieczyszczenia, które palą się błyskawicznie.
Chlewnię rolnik w pierwszych latach ubezpieczał w Concordii, ale przed pożarem podpisał polisę z Generali. Po tym jak prokurator umorzył dochodzenie, ponieważ nie stwierdzono, co było przyczyną pożaru (chociaż rolnik podejrzewa zwarcie w instalacji elektrycznej na poddaszu), w kwietniu ubezpieczyciel zgodził się na wypłatę odszkodowania w wysokości 2,6 mln zł. To do końca nie pokrywało strat, pozwalało jednak odbudować spaloną część budynku. – Ubezpieczyciel wysłał do mojego banku informację, że kwota odszkodowania jest zabezpieczona, prosił o wskazanie konta do wypłaty. Bank otworzył oddzielne konto – mówi rolnik.
Odbudowa za własne środki
– Początkowo nie martwiłem się, ponieważ w Poćwiardowie zostało mi jeszcze 500 macior, w Nielubiu także miałem 500, wiedziałem, że za 3-4 miesiące zacznę sprzedawać prosięta, planowałem, że za trzy miesiące odbuduję spaloną chlewnię – opowiada Janusz Baliński. – Chociaż miałem problem logistyczny, ponieważ częściowo spalona chlewnia wcześniej funkcjonowała jako całość. Była podzielona na cztery sektory. Spaliły się odchowalnie z prosiętami i maciory wysokoprośne. Rodziły się kolejne prosięta i nie było gdzie ich odchować. Trzeba to było szybko przeorganizować.
Cały tekst można przeczytać w wydaniu 07/2019 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Małgorzata Felińska
Fot. Jarosław Pruss
Komentarze
Brak komentarzy