Trzeba przygotować się na cięższe czasy

2022-08-08

Polsce grozi potężne spowolnienie gospodarcze. To, czy dojdzie do recesji, zależy od sytuacji w całej Europie. Recesja w Niemczech oznaczałaby prawie na pewno również recesję u nas – mówi prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny firmy PricewaterhouseCoopers, wykładowca Akademii Finansów i Biznesu Vistula, a także Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej.

– Panie profesorze, do jakiego poziomu może wzrosnąć w Polsce inflacja?
– Niestety, tego nikt nie wie. Mamy tu co najmniej dwie ogromne niewiadome. Pierwsza to sytuacja na świecie, a zwłaszcza to, co zrobi Rosja. Trzeba cały czas zachować ostrożność i być przygotowanym na nieprzyjemne niespodzianki, czyli – innymi słowy – na dalszy wzrost cen surowców i energii. Niezależnie od tego mamy jednak również problemy wewnętrzne. Inflacja może utrzymać się na wysokim poziomie również wtedy, gdy pojawi się tzw. spirala inflacyjna, czyli wyścig płac i cen. Albo kiedy silnie osłabi się kurs złotego. Wiemy na pewno, że do września inflacja będzie wzrastać, być może do 20 proc. Potem może się nieco obniżyć, ale nie wiemy dziś, do jakiego poziomu. Obawiam się, że musimy się liczyć z dwucyfrową inflacją przez długie lata.

– Czy grozi nam scenariusz argentyński lub turecki, gdzie inflacja zbliża się do 80 proc.?
– Pewnie nie, bo w obu przypadkach mamy do czynienia z krajami, które popełniły fatalne błędy w polityce gospodarczej. W Turcji, na przykład, w odpowiedzi na wzrost cen bank centralny obniżył stopy procentowe. A w Argentynie rząd już dziewięć razy zbankrutował w ciągu ostatnich 200 lat, ostatnio 20 lat temu. Teraz Argentynie grozi kolejne bankructwo. My możemy narzekać, ale na szczęście mamy nieporównanie lepszą sytuację.

– Mówi się, że Narodowy Bank Polski stracił kontrolę nad inflacją, a kolejne podwyżki stóp procentowych niewiele pomogą. Jest aż tak źle?
– Może nie jest aż tak źle, ale na pewno sytuacja jest niebezpieczna. Pierwszy problem polega na tym, że NBP mocno stracił na wiarygodności przez bardzo nieudolną politykę komunikacyjną. A to obniża skuteczność oddziaływania stóp procentowych. Ale gorsze jest to, że kiedy NBP usiłuje zmniejszyć popyt na rynku przez wzrost stóp, polityka rządu nic mu nie pomaga. A odwrotnie, kolejne wydatki rządowe zwiększają ten popyt.

– W ostatnim czasie sytuacja gospodarcza Polski wyraźnie się pogorszyła. Czy grozi nam recesja?
– Na pewno grozi nam potężne spowolnienie gospodarcze. To, czy dojdzie do recesji zależy od sytuacji
w całej Europie. Recesja w Niemczech oznaczałaby prawie na pewno również recesję u nas. Pamiętajmy zresztą, że nawet bez wojny w Ukrainie Polsce groziło spowolnienie rozwoju, przede wszystkim z powodu bardzo niskich od szeregu lat inwestycji.

– Coraz głośniej mówi się o tym, że popełniono błędy rozdając miliardy złotych na lewo i prawo bez oglądania się na konsekwencje. Teraz mamy efekt?
– W pewnym sensie tak, choć nie jest to efekt bezpośredni. Na pewno stosowana od lat polityka stymulowania popytu, najpierw poprzez celowe zwiększanie różnorodnych transferów, potem już wymuszona przez pandemię prowadziła nas w stronę inflacji. Jednak do prawdziwej eksplozji doszło dopiero wtedy, kiedy doszły do tego światowe wzrosty cen energii i żywności.

– A może to wszystko – jak twierdzą premier Morawiecki i prezes Kaczyński – to wina Putina, który rozpętał wojnę w Ukrainie?
– Jak mówiłem, wina Putina za część naszej obecnej inflacji – powiedziałbym, że za mniej więcej połowę – jest niezaprzeczalna. Ale druga połowa obciąża już naszych rządzących. Nawet gdyby Putin nie napadł na Ukrainę, inflacja w Polsce i tak byłaby wysoka, choć oczywiście o połowę niższa niż jest teraz, czyli pewnie sięgałaby 8-9 proc.

– Co dziś powinien zrobić rząd, aby zatrzymać szalejącą drożyznę?
– Po pierwsze, skończyć z polityką którą charakteryzowały słowa byłej pani premier: „na wszystko nas stać”. To była nieprawda już wtedy, a stało się jawną nieprawdą dziś. Rząd sam doprowadził się do bardzo trudnej sytuacji: z jednej strony musimy zwiększać wiele wydatków. Przykładowo, nie możemy zostawić emerytów bez pomocy w obliczu rosnących cen. Z drugiej strony niezbędne są dziś oszczędności. Oczywistym rozwiązaniem jest to, że pomoc powinna być ograniczona tylko do tych, którzy naprawdę nie poradzą sobie sami. Jednak trzeba zacząć szukać prawdziwych oszczędności gdzie indziej. Przykładowo, nie wyrzucać ich na propagandowe, bezsensowne inwestycje.

– Jak mocno zbliżający się kryzys może uderzyć w rolnictwo? Co czeka rolników?
– Rolnicy są w specyficznej sytuacji. Z jednej strony mamy do czynienia, przynajmniej czasowo, z niedoborem żywności, co oczywiście podnosi jej ceny. Z drugiej strony gwałtownie rosną też koszty produkcji. Na dłuższą metę rolnicy też powinni przygotować się na cięższe czasy.

– W jaki sposób drożejąca pasze, nawozy, a także maszyny rolnicze i inne środki do produkcji wpłyną na wyniki finansowe polskich gospodarstw rolnych?
– To chyba jasne… z jednej strony obniżą rentowność produkcji, z drugiej mogą prowadzić do oszczędności, np. w stosowaniu nawozów, które zmniejszą plony. Myślę, że pozornie korzystna sytuacja rolnictwa wynikająca z wysokich cen nie potrwa długo.

– Czy jest możliwa fala bankructw na wsi?
– Bankructw pewnie nie, bo w końcu gospodarstwa rolne naprawdę rzadko bankrutują. Ale spodziewam się wzrostu niezadowolenia i żądania wzrostu wsparcia, przede wszystkim z budżetu Unii.

– Co z cenami żywności? Do jakiego poziomu może podskoczyć cena bochenka chleba?
– Tego nie wiem. Zobaczymy, co będzie w Polsce z cenami i płacami.

– Szacuje się, że w ciągu kilku miesięcy mięso może podrożeć nawet o połowę. Dojdzie do sytuacji, w której Polaków zwyczajnie nie będzie stać na zakup żywności i np. zamiast schabowego z kapustą na obiad będą musieli zadowolić się czymś tańszym?
– To zjawisko chyba już się zaczęło. Ludzie zaczęli oszczędzać i ostrożniej dokonywać zakupów. Może nie zastąpią schabowego kaszą, ale pewnie coraz częściej będą wybierać tańsze rodzaje mięsa.

– Czy temat wysokiej inflacji wpłynie na toczącą się obecnie kampanię wyborczą?
– Na pewno będzie to jeden z głównych tematów. Opozycja będzie wskazywać na odpowiedzialność rządu, rząd będzie odpowiadał, że to wszystko nie jego wina. Jaki będzie efekt, dopiero zobaczymy, bo do tej pory Prawo i Sprawiedliwość umiało zawsze bardzo skutecznie przekonać swoich wyborców, że wszystko co złe to „wina Tuska” (teraz czasowo „wina Putina”). Poza tym umiało zawsze zadbać o jak największą ochronę interesu swojego elektoratu, nawet kosztem pozostałych Polaków.

– Mówi się, że PiS może przegrać wybory parlamentarne tylko na skutek kryzysu gospodarczego i problemów, jakie z tego wynikają. Pytanie, co po wygranej zrobią z inflacją następcy. Jakie jest pole manewru?
– Niewielkie. Z inflacją walczy się oszczędnościami, a póki co Polacy nie są skłonni dopuścić do siebie myśli, że jest to niezbędne. Nic dziwnego, że również opozycja nie mówi w jasny sposób, że podejmie walkę z inflacją i że będzie to walka kosztowna. Na pewno sytuacja gospodarcza w najbliższych latach będzie bardzo trudna i ktokolwiek będzie rządził, prędzej czy później będzie musiał powiedzieć ludziom prawdę. Pomocą w radzeniu sobie z kłopotami byłyby na pewno pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy (KPO), pozwalające na wzrost inwestycji, a jednocześnie wzmacniające kurs złotego i w ten sposób ograniczające efekty inflacyjne. Nie wiem, czy obecny rząd jest w stanie po nie sięgnąć, dla obecnej opozycji byłoby to oczywiście znacznie łatwiejsze.

Rozmawiał Krzysztof Zacharuk

Fot. Executive Club

Wywiad ukazał się w wydaniu 08/2022 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy