Nie chcą mięsa na talerzu

2021-07-01

Organizacje prozwierzęce działające w Polsce coraz głośniej domagają się nie tylko zakazu promocji mięsa czy nabiału, ale również zakończenia hodowli drobiu, bydła oraz trzody chlewnej we wszystkich gospodarstwach. Jakie konsekwencje ekonomiczne może oznaczać taki ruch?

– Z pewnością byłaby to katastrofa dla tysięcy rolników w kraju, którzy zajmują się produkcją zwierzęcą. Prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, bo nawet pewne ograniczenia w hodowli przyczynią się do gigantycznych strat finansowych – przyznaje Aleksander Dargiewicz, prezes Krajowego Związku Pracodawców Producentów Trzody Chlewnej Polpig.

Zwraca uwagę, że dziś aktywiści najgłośniej atakują duże fermy hodowlane, jednak ich rzeczywistym celem jest likwidacja całej hodowli zwierzęcej, nawet tej przyzagrodowej. Część organizacji otwarcie domaga się zakazu budowy nowych ferm i rozbudowy tych już istniejących.

– Pewne działania są podejmowane etapami. Mówi się o wielkich fermach, w których są „męczone” zwierzęta, epatuje się zdjęciami rzekomo cierpiących krów czy świń po to, żeby zniechęcić ludzi do hodowli zwierzęcej jako całości – wyjaśnia Dargiewicz. Dodaje, że rolnictwo to sieć naczyń połączonych i jeżeli nastąpi stopniowe redukowanie produkcji zwierzęcej, stracą na tym wszyscy rolnicy.

– Dlatego tak ważny jest dialog ze środowiskiem rolniczym w procesie tworzenia konkretnych rozwiązań prawnych. Zawsze należy wziąć pod uwagę rachunek zysków i strat – podkreśla Dargiewicz. W podobnym tonie wypowiada się Mariusz Olejnik, p.o. prezesa zarządu Federacji Związków Pracodawców – Dzierżawców i Właścicieli Rolnych. – Aktywiści twierdzą, że produkcja mięsa w dużych gospodarstwach nadmiernie szkodzi klimatowi, tymczasem nie jest to prawda. Im większe podmioty, tym lepsze rozwiązania w zakresie ochrony środowiska – tłumaczy Olejnik i dodaje: – Badania dowodzą, że racjonalnie prowadzona, nowoczesna hodowla zwierzęca wcale nie jest bardziej szkodliwa dla klimatu niż towarowa produkcja roślinna.

Bez chlewni i kurników

Ekolodzy zwracają z kolei uwagę, że trzeba raz na zawsze skończyć z fermami zwierzęcymi w pobliżu domów mieszkalnych. Jako przykład kontrowersyjnych przepisów wymieniają tzw. ustawę odorową. W czerwcu resort klimatu wraz z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi wznowiły prace nad projektem. Jej obecny kształt zakłada, że fermy na 2 tys. świń czy 52,5 tys. kurczaków mogłyby powstawać w odległości 210 metrów od budynków mieszkalnych.

„Wystarczy odjąć po jednym zwierzęciu, żeby móc postawić wciąż gigantyczny kurnik czy chlewnię tuż przy płocie sąsiada. Górną granicą proponowaną w ustawie jest 500 metrów – w takiej odległości od prywatnego domu można byłoby zbudować kurnik na zarówno 125 tys. jak i ponad milion ptaków” – argumentuje Greenpeace Polska. – Proponowane w ustawie minimalne odległości budowania ferm od domów są zupełnie niewystarczające. Wiemy to z badań, ale przede wszystkim z doświadczeń ludzi żyjących w cieniu takich instalacji. Ponadto 75 proc. Polek i Polaków uważa, że mniejsze fermy niż te, o których mówi ustawa, już na 10 tys. kurczaków powinny być budowane w odległości co najmniej 1 km od zabudowy mieszkaniowej – twierdzi Ilona Rabizo z Koalicji Stop Fermom.

W jej ocenie, trzeba natychmiast wprowadzić ostre przepisy ograniczające możliwość lokowania ferm, ponieważ – jak wylicza – w latach 2015-2020 liczba największych ferm w Polsce wzrosła dwukrotnie. Greenpeace podkreśla, że „obecnie mamy ponad 1600 megachlewni i megakurników, stwarzających olbrzymie uciążliwości dla mieszkańców, szkodzących lokalnemu rolnictwu, zanieczyszczających środowisko i niszczących przyrodę”.

– Mieszkańcy setek wsi w Polsce od lat czekają na rozwiązania, które powstrzymają nieopanowaną ekspansję ferm przemysłowych. Ustawa odorowa jest potrzebna, ale w obecnym kształcie niczego nie rozwiąże: wielkie fermy przemysłowe nadal będą powstawać zbyt blisko zabudowań. Aby pomóc ministrom Kurtyce i Pudzie zrozumieć, co oznacza takie sąsiedztwo, postanowiliśmy podarować im perfumy o zapachu, który sąsiadom ferm przemysłowych codziennie uprzykrza życie – zaznacza Dominika Sokołowska z Greenpeace Polska.

Ta sama organizacja domaga się, aby zablokować promocję mięsa i nabiału. „Aż jedna trzecia unijnego budżetu na promocję żywności przeznaczana jest na reklamy mięsa i nabiału. Trzeba zakończyć finansowanie z publicznych pieniędzy działań szkodliwych dla ludzi i planety” – uważa Greenpeace i zbiera podpisy pod apelem do Komisji Europejskiej o zakończenie wspierania promocji mięsa i nabiału ze środków publicznych.

– Naukowcy od lat ostrzegają, że ze względów zdrowotnych oraz środowiskowych musimy znacznie ograniczyć spożycia mięsa i przejść na dietę z większą ilością owoców i warzyw. Masowa produkcja mięsa jest głównym motorem utraty dzikiej przyrody i wymierania gatunków, przyczynia się do zanieczyszczenia środowiska i pogłębia kryzys klimatyczny. Nie możemy dłużej wspierać destrukcyjnego wpływu masowej produkcji mięsa na fermach przemysłowych i dokładać się do ekologicznej katastrofy – podkreśla Dominika Sokołowska.

Wyjątkowy skład

Jeżeli nie mięso, to co? Ekolodzy proponują przejście na dietę roślinną lub korzystanie z substytutów potraw mięsnych. Specjaliści zwracają uwagę, że takie pomysły to absurd. Mięso jest niezbędny składnikiem diety człowieka. Cechuje je wyjątkowy skład chemiczny, wartość odżywcza i fakt że jest źródłem pełnowartościowego białka o korzystnych proporcjach aminokwasów.

Dr hab. Martyna Batorska ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie wyjaśnia, że białko mięsa zawiera wszystkie aminokwasy egzogenne niezbędne do syntezy białek ustrojowych, umożliwia wzrost i rozwój organizmu, odbudowę komórek, jest ważne w procesach obronnych, przy gojeniu ran, wspomaga procesy myślowe w mózgu. Odpowiednia ilość białka zwierzęcego w diecie decyduje o zdrowiu człowieka. Nie ma możliwości zastąpienia białka innym składnikiem.

W Polsce mięso oraz inne produkty pochodzenia zwierzęcego (mleko, jaja, miód, mięso ryb) są tradycyjnie spożywane od setek lat. Ostatnie dziesięciolecia wskazują na stale utrzymującą się tendencję wzrostową w spożyciu mięsa drobiowego przy względnie stałym spożyciu wieprzowiny, stopniowo odbudowane jest zaufanie konsumentów do wołowiny, szczególnie tej pochodzącej od bydła ras mięsnych.

– Polskie mięso jest cenione na świecie ze względu na jakość i walory kulinarne. Możemy pochwalić się wieloma gospodarstwami hodowlanymi, które w niczym nie ustępują zagranicznej konkurencji, a nawet są wzorem do naśladowania dla innych – mówi Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego. – Chociażby z tego względu trzeba promować polskie mięso i mówić konsumentom o tym, że jest świetnej jakości – dodaje.

Mięso dobre dla najmłodszych

W 2019 r. miesięczne spożycie mięsa i jego przetworów w Polsce wynosiło 5,08 kg na osobę w gospodarstwie domowym (dane GUS), w tym mięsa surowego 2,87 kg, co daje dzienne spożycie mięsa 96 g/osobę. Niedobór białka w diecie jest przyczyną wielu schorzeń nie tylko u dorosłych, ale zwłaszcza u dzieci m.in. zahamowania wzrostu i dojrzewania, hipoalbuminemii, apatii, braku łaknienia, zmian chorobowych na skórze. Deficyt tego składnika w diecie jest szczególnie niebezpieczny dla dzieci i młodzieży oraz kobiet w ciąży. Dlatego zasadne staje się promowanie prawidłowych nawyków żywieniowych u najmłodszych, którzy chętnie sięgną po żywność pochodzenia zwierzęcego także w dorosłym życiu. Należy podkreślić, że spożywając mięso (najczęściej wieprzowinę) dostarczamy organizmowi także tłuszcz, w tym wielonienasycone kwasy tłuszczowe, które mają właściwości prozdrowotne (EPA, DHA). – Tłuszcz śródmięśniowy decyduje o pożądanych przez konsumentów cechach organoleptycznych mięsa takich jak kruchość, soczystość. Wraz z tłuszczem pobieramy witaminy A, D, E i K. Mięso jest bogatym źródłem witamin z grupy B, a także żelaza (hemowego), cynku, selenu i magnezu – zauważa dr hab. Martyna Batorska.

Burgery roślinne są OK?

Coraz częściej pojawiają się pomysły dotyczące unikania żywności pochodzenia zwierzęcego, w tym mięsa lub zastępowania mięsa i jego przetworów substytutami. Niestety, Unia Europejska pozwoliła na stosowanie mylących nazw produktów roślinnych udających te pochodzenia zwierzęcego. Można nabyć burgery roślinne, szynki roślinne, kabanosy roślinne itd. Nawet branża przetwórcza, poza produkcją żywności pochodzenia zwierzęcego (wędliny, kiełbasy, dania gotowe) robi ukłon w stronę wegan czy wegetarian.

Czy oferowana na półkach sklepowych „roślinna” żywność ma szansę zdominować nasze menu? Co kryje się pod nazwą „Wega Burger”? Co to jest „Roślinny Qurczak”? Czy ich wartość odżywcza jest porównywalna z mięsem wołowym czy kurczakiem? Analiza składu wykonana przez specjalistów w laboratorium jest druzgocąca dla tych produktów. Na przykład wśród komponentów „Burgera roślinnego” znajdziemy teksturowane białko pszenicy i grochu, kiełki słonecznika, mąkę z amarantusa, suszoną cebulę i czosnek oraz ekstrakt z cebuli i drożdży. W 1 porcji (85 g) znajduje się 22 g tłuszczu, 5,8 węglowodanów, 27 g białka, a wartość kaloryczna to 338 kcal/100g. Inny „roślinny burger” zawiera 22 g tłuszczu, 27g białka, 3,3 g błonnika, 3,5g cukru i 1,8g soli.

Teraz porównajmy, jaką wartość ma „Burger wołowy”. Mięso wołowe stanowi 94 proc., jest też woda, sól, kolagen wołowy, przyprawy. W 100 g surowego „Burgera wołowego” jest 18 g tłuszczu, 17 g białka, 0,5 g cukru i 1,4 g soli, zaś wartość kaloryczna to 234 kcal. Wyjaśnienia wymaga określenie „teksturowane białko” – główny składnik dań vege. Otóż, w wyniku procesu ekstruzji np. nasion grochu otrzymuje się strukturę płatków, które po uwodnieniu mają konsystencję włóknistą i sprężystą, co jest wykorzystywane jako analog mięsa i zapewnia właściwą teksturę przy gryzieniu, wiązanie wody, tłuszczu, nadaje smak i dostarcza białko.

W „Roślinnym Qurczaku” nie ma mięsa, jest za to biała fasola, białko pszenne, płatki drożdżowe dodatek oleju rzepakowego, ocet winny, dym wędzarniczy w płynie i przyprawy. W 100 g „Roślinnego Qurczaka” jest 21,9 g biała, 10,2 g tłuszczu, aż 4,8 g cukru i 1,8 g soli. A czy nazwa produktu fonetycznie brzmiąca „kurczak” ma wprowadzać w błąd konsumentów? Tego nie wiemy. – Nawet z pobieżnego przeglądu składu Wega dań widać w nich wysoką zawartość cukru i soli, co nie wyjdzie na zdrowie konsumentom Wega produktów. A rynek może czekać kolejna rewolucja, bowiem Chińczycy wprowadzili na swój rynek roślinnego „kurczaka” z teksturowanego białka orzeszków ziemnych – przekonuje dr hab. Martyna Batorska z SGGW.

Kotlet z laboratorium

Inną drogą, która nie będzie ograniczała spożycia mięsa, ale podobno znacznie zmniejszy wpływ chowu zwierząt gospodarskich na środowisko, jest produkcja mięsa w laboratorium. Pomysł ma już kilka lat, pierwsze wyniki nie były zachęcające, a eksperyment wydawał się bardzo kosztowny (hamburger z 2013 r. kosztował ponad 300 tys. dolarów). Dodatkowo, nadano temu produktowi nazwę „czyste” mięso, wskazując, że mięso, które pozyskiwane jest konwencjonalnie (ubój zwierząt rzeźnych) i stanowi ważny składnik naszej diety, jest mięsem „brudnym” (a przecież tak nie jest). Jakie przesłanki towarzyszyły twórcom tego pomysłu?

Otóż ich zdaniem, chów zwierząt gospodarskich jest główną przyczyna ocieplenia klimatu (zwłaszcza przeżuwacze odpowiadają za produkcję metanu – jeden z gazów cieplarnianych). Kolejna przesłanka to skażenie mięsa pozostałościami antybiotyków, co może powodować u konsumentów wystąpienie oporności na antybiotyki czy powtarzająca się kwestia cierpienia zwierząt. Twórcy „mięsa z probówki” raczej nie ujawniają, jak przeprowadzają biopsję, w wyniku której pozyskują tkankę mięśniową do wytworzenia specyficznego szkieletu, który „karmiąc” sztucznie przekształci się w „czyste mięso”. Wbrew opisom laboratoria nie produkują „sztucznych” kurczaków czy tuczników. To raczej cienkie włókna mięśniowe, z których co najwyżej można zrobić mielone lub klopsiki.

Twórcy nie wspominają o zużyciu wody, energii i składników odżywiających komórki mięśniowe w laboratorium (te dane nie są znane). Czy możemy mieć zaufanie do technologii tak produkowanego „mięsa”, która może być obarczona zwykłym ludzkim błędem? – Absolutnie nie – odpowiada prezes FZPDiWR Mariusz Olejnik i zwraca uwagę, że nie wyobraża sobie sytuacji, a w której zajadamy się produktami wytworzonymi w laboratorium. – Czyste szaleństwo, które przyprawia o gęsią skórkę – zaznacza.

W jedności siła

Żeby bronić interesów hodowców i całego polskiego rolnictwa, kilka miesięcy temu powstała grupa #HodowcyRazem, która skupia największe organizacje zrzeszających polskich hodowców (Federacja Związków Pracodawców – Dzierżawców i Właścicieli Rolnych, Polski Związek Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego, Krajowy Związek Pracodawców Producentów Trzody Chlewnej Polpig, Polskie Zrzeszenie Producentów Bydła Mięsnego, Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej Polsus, Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka, Krajowa Rada Drobiarstwa – Izba Gospodarcza).

– Operujemy twardymi danymi i pokazujemy fałszywe argumenty podnoszone przez organizacje prozwierzęce – tłumaczy Aleksander Dargiewicz. – Uczeni specjalizujący się w żywieniu człowieka potwierdzają, że mięso stanowi niezbędny składnik diety człowieka i nie szkodzi, jeżeli nie jest spożywane w nadmiarze – zaznacza.

#HodowcyRazem zwracają uwagę, że stale pojawiającym się argumentami ekologów są te mówiące o olbrzymim zużyciu wody, zanieczyszczaniu środowiska odchodami zwierząt, emisją dwutlenku węgla czy metanu. – Naukowcy jednak twierdzą że termin „zużycie wody” w hodowli zwierząt nie istnieje. Cała woda „zużyta” do produkcji mięsa wraca do środowiska. Nawóz zwierzęcy jest naturalnym i stosowanym od tysięcy lat sposobem nawożenia pól, bardziej przyjaznym środowisku niż nawozy syntetyczne. Nowoczesne gospodarstwa stosują systemy ograniczające emisję gazów cieplarnianych, również w Polsce pracują fermy, które przetwarzają powstały metan w energię – zaznacza Grzegorz Brodziak, wiceprezes Krajowego Związku Pracodawców Producentów Trzody Chlewnej Polpig, a jednocześnie prezes zarządu Goodvalley Agro.

Innym tematem jest ten dotyczący dobrostanu. Pojedynczymi przykładami niewłaściwego traktowania zwierząt oskarża się wszystkich hodowców. Tymczasem dla rolników dobrostan jest integralnie związany z przychodem.

– Zwierzęta chore, zestresowane, utrzymywane w niewłaściwych warunkach nie rosną, a ich leczenie czy ubój rodzi dodatkowe koszty. Dlatego hodowcy zwiększają komfort zwierząt, stosują systemy klimatyzacyjne dla utrzymania odpowiednie jakości powietrza i temperatury w budynkach inwentarskich, stosują odpowiednio zbilansowaną dla potrzeb zwierząt paszę zawierającą naturalne składniki budujące odporność na choroby, zapewniają liczebność pozwalającą zwierzętom na poczucie bezpieczeństwa w stadzie, szkolą pracowników, aż po zapewnianie najbardziej humanitarnych z możliwych warunków uboju – wyjaśnia Jerzy Wierzbicki, prezes Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego.

Cały tekst można przeczytać w lipcowym wydaniu nr 7-2021 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

tekst i fot. Krzysztof Zacharuk

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy