Biostymulatory do zadań specjalnych
2024-04-04
Współczesne biostymulatory to zaawansowane technologicznie preparaty, które mogą wpływać na genetykę roślin bezpośrednio na polu. Dzięki nim można na przykład znacząco zmniejszyć pękanie łuszczyn rzepaku i zapobiec utracie plonu spowodowanej osypywaniem się nasion. Można też wzmocnić geny, np. odpowiedzialne za szybkość i łatwość transportu składników pokarmowych.
W dzisiejszych czasach nie ma miejsca na błędy w uprawie. Nie ma też miejsca na zbędne wydatki i nieefektywne zabiegi. Wprost przeciwnie – każdy z nich musi być dobrze przemyślany i maksymalnie zoptymalizowany. Coraz częściej też – wyspecjalizowany. I takie właśnie są współczesne biostymulatory. Co ciekawe, wciąż zdarza się, że są one utożsamiane z nawozami. Niesłusznie. Różnica między nimi jest bowiem zasadnicza: nawozy dostarczają roślinom składniki pokarmowe, podczas gdy biostymulatory mają za zadanie stymulować naturalne procesy w roślinie, a nawet wzmacniać lub blokować geny, aby wesprzeć roślinę w jej procesach.
Epigenetyka na polu
Aktualnie biostymulatory wprowadzają nas w epigenetykę – poprzez zastosowanie zewnętrznych substancji w trakcie wegetacji, możemy wpływać na ekspresję genów roślin. Ale od początku – czym dokładnie jest ekspresja genów? To proces, w którym informacje zawarte w genach są odkodowane i rozpoznane. W ten sposób organizm żywy może produkować odpowiednie produkty, zgodne z jego gatunkiem i funkcjami – głównie białka i formy RNA. Wtedy ujawniają się główne cechy tego organizmu.
Przechodząc do sedna: substancje biostymulujące wyekstrahowane z alg brunatnych mogą wpływać na ekspresję genów, czyli na cechy roślin. Zależnie od przeznaczenia mogą np. wzmacniać cechy pozytywne (np. zimotrwałość czy pobieranie i transport składników pokarmowych).
– Dzięki precyzyjnie wyselekcjonowanym z alg i roślin tropikalnych molekułom w naszych biostymulatorach, ekspresja genów rośliny jest wyższa nawet 12-krotnie. Co to oznacza? Na przykład o wiele lepiej i szybciej transportowane są w roślinie składniki pokarmowe, jak azot, siarka, magnez i wiele innych. Możemy wpływać nie tylko na ekspresję genu odpowiedzialnego za transport, ale też np. na akumulację krzemu. Dzięki temu zawartość tego pierwiastka w roślinie wzrasta 2,5-krotnie, mimo że w nawozie podamy minimalną jego ilość. Stymulujemy również ekspresję genów odpowiedzialnych za produkcję chloroplastów zwiększając tym samym efektywność fotosyntezy. To wszystko wpływa na lepszą kondycję roślin, poprawia się ich odporność na stres, a co za tym idzie – ich wyższe plonowanie – mówi Piotr Kotowski, country product manager Timac Agro Polska. – To jest kop energetyczny dla rośliny – roślina dostaje narzędzie, żeby funkcjonować. Podajemy jej substancję, która pozwala jej efektywnie wyprodukować to, czego w danej chwili potrzebuje. Mamy to sprawdzone dla wielu gatunków roślin – wyjaśnia.
Algi z tej samej rodziny odpowiednio zebrane i wyekstrahowane mogą też konkretne geny w roślinie blokować. Na przykład – aby ograniczać pękanie łuszczyn i minimalizować osypywanie się nasion, a więc też stratę w plonie.
– Nasz produkt zakłóca proces tworzenia lignin w łuszczynie. Oczywiście efektywność takiej biostymulacji zależy od danej odmiany, ale w doświadczeniach polowych osiągaliśmy ograniczenie pękania łuszczyn od 5 do 25 proc. w stosunku do kontroli – podaje dr inż. Karol Garbiak, crop manager Nufarm Polska. – Ja mówię, że to produkt do zarządzania żniwami. Ponieważ kiedy rolnik ma podjąć decyzję: kosić rzepak czy pszenicę, to dzięki zastosowaniu naszego biostymulatora na wczesnym etapie wegetacji, podczas zbiorów może kosić pszenicę, w której teraz walczy się o jakość – białko, liczbę opadania, gęstość. A przecież parametry te się pogarszają, im dłużej pszenica jest na polu. Z rzepakiem jest odwrotnie – im dłużej jest na polu, tym osiąga lepsze zaolejenie, łatwiej się go młóci – tych zalet jest więcej. A dzięki naszym algom może postać, nie osypuje się – podkreśla.
Efektywność biostymulacji
Problemem, jeśli chodzi o stosowanie biostymulatorów, jest… sposób postrzegania ich przez wielu rolników. Musimy w końcu zrozumieć, że te produkty nie służą do naprawienia błędów w agrotechnice czy zaniechania niektórych zabiegów. A niestety wciąż często tak są one postrzegane – jeśli rolnik nie podał odpowiedniej ilości składników pokarmowych czy nie zastosował właściwej ochrony w terminie, biostymulatory nie rozwiążą tego problemu. W końcu z pustego to i Salomon nie naleje. Oczywiście, niektóre produkty na rynku mają w swoim składzie dodatki makro- i/lub mikroelementów, co na pewno szybciej poprawi kondycję roślin, ale nie możemy oczekiwać, że to naprawi wszystko.
– Podania niektórych składników nie możemy zaniedbać – w naszych biostymulatorach mamy zarówno makro- jak i wszystkie podstawowe mikroelementy: mangan, żelazo, miedź, cynk, molibden, bor czy krzem, ale nie wszystkie nasze produkty zawierają ilości pokrywające pełne zapotrzebowanie roślin, w niektórych są w śladowych ilościach. Chodzi o to, aby roślina miała je dostępne w momencie biostymulacji, żeby wszystkie procesy przebiegały sprawnie. Celem jest uzupełnienie składników, a nie odżywienie roślin – wyjaśnia Piotr Kotowski.
Drugi ważny aspekt to odpowiednie warunki pogodowe i termin zastosowania tych wyspecjalizowanych produktów. Należy tu ściśle trzymać się zaleceń producenta. – Jeśli zależy nam na ekspresji genów związanych z tworzeniem się łuszczyn, to musimy „zakodować” rzepak na zbudowanie konkretnych łuszczyn, jeszcze zanim zacznie się proces kwitnienia, bo pąki kwiatowe mają już gotowy materiał genetyczny, więc nie będziemy mogli na niego wpłynąć. Czyli nasz produkt musimy zastosować w najbardziej optymalnej fazie od BBCH 32 i przed BBCH 50 – czyli początek wydłużaniem pędu głównego i do widocznych pąków kwiatowych. Mamy więc bardzo wąskie okno stosowania tych biostymulatorów, pamiętając, że im szybciej zastosujemy preparat, tym na większą ilość łuszczyn zadziałamy – przestrzega dr inż. Karol Garbiak.
Potwierdzone przez naukę
W Unii Europejskiej od 2022 r. rynek biostymulatorów określa rozporządzenie w sprawie produktów nawozowych FTR 2019/1009. Mówi ono m.in. o unijnej certyfikacji biostymulatorów (CE), jednak nie wymusza na producentach jej posiadania. Krajowe prawo jest w tym przypadku nadrzędne. Warto jednak wiedzieć, że produkty z ww. certyfikatem muszą przejść długi proces rejestracyjny – łącznie z udokumentowanymi wynikami doświadczeń z 3 lat, które potwierdzą działanie i dany parametr tego biostymulatora. Badania muszą być przeprowadzone przez niezależne instytucje według określonych norm. Na naszym krajowym rynku niezależne jednostki czy ośrodki naukowe też przeprowadzają swoje badania. Podobnie producenci i dystrybutorzy.
– Nasze doświadczenia wykazały, że dzięki jednemu zabiegowi dolistnemu możemy zwiększyć zbiory zbóż na dobrze plonujacych polach nawet o dodatkowe 400-500 kg/ha. Oczywiście efekty działania biostymulatorów są zależne od roku, warunków glebowych, pogody, czy nawet odmiany danej rośliny i jej predyspozycji czy podatności na biostymulację, ale to nie są jednorazowe wyniki doświadczeń – zapewnia Piotr Kotowski. – Nawet byłem zaskoczony efektami niektórych z nich. Mówi się, że im wcześniej w trakcie wegetacji zrobi się doświadczenie, tym większy będzie wpływ na plon. Tymczasem my zrobiliśmy zabieg na opadanie płatka, czyli w ostatnim momencie, kiedy można w ogóle w rzepak wjechać. I mieliśmy od 400 do nawet 900 kg zwyżki plonu. Tego wyniku 900 kg to już nawet nie pokazujemy, bo to nie brzmi wiarygodnie – śmieje się.
Potwierdzeniem jest coraz większa popularność biostymulatorów. Rolnicy coraz częściej się na nie decydują. – Od 3 lat stosuję biostymulatory. Testuję różne preparaty, np. z alg czy z kwasów humusowych, i mogę powiedzieć, że stosując dawki zgodnie z zaleceniami producenta, wszystkie one przynoszą efekt. Zauważam dużo większą odporność roślin na stres suszowy i nawozowy, nawet o 1/3 większy system korzeniowy i dużo większy wigor rośliny. Przy plonowaniu – w zależności od warunków pogodowych, miałem 6-10% wzrostu plonu po zastosowaniu biostymulatorów – mówi pan Paweł, rolnik z okolic Lublina.
– Mamy świadomość, że ciężko udowodnić jest skuteczność środka, jeśli rolnik nie zobaczy jego działania na własne oczy. Dużą zmianą dla nas było pojawienie się biostymulatorów obniżających stres poherbicydowy i próby zastosowania ich w dużych gospodarstwach. Nasi klienci wtedy zobaczyli efekty – rośliny miały lepszy wigor. Zobaczyli, że to działa. Od tamtej pory coraz więcej gospodarstw średnich i dużych decyduje się na biostymulację, już nie tylko warzywnicy, sadownicy i małoobszarowi rolnicy – zauważa dr inż. Karol Garbiak. – Mieliśmy nawet ciekawe doświadczenia u klienta, który postanowił zastosować nasz produkt tylko na fragmencie pola – 20 ha rzepaku. Przez jego pole przeszedł grad i okazało się, że tylko tych 20 ha rzepaku się nie osypało. Nawet ubezpieczyciel nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ale tam wszystkie czynniki sprzyjały – odmiana była podatna na nasz biostymulator i zastosowano go w optymalnym terminie, więc zakodowanie rośliny było idealnie w punkt – wymienia.
Renata Struzik
fot. Krzysztof Zacharuk
Artykuł ukazał się w wydaniu 04/2024 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Komentarze
Brak komentarzy