Stracony sezon

2020-05-01

Właściciele gospodarstw rolnych wszystkich specjalności twierdzą, że dotyka ich pandemia Covid-19. Już w marcu i w kwietniu najbardziej ucierpieli producenci roślin ozdobnych i warzyw. Najmniej rolnicy, którzy prowadzą produkcję roślinną. Ci z kolei bardziej niż wirusa boją się suszy.

Izabela Napieralska, Gospodarstwo Ogrodnicze Napieralscy w Łodzi, rośliny ozdobne: – Pracy nam nie ubyło, ale pandemia odbiła się na sprzedaży. Nie mamy jeszcze dokładnych szacunków, sądzimy jednak, że sprzedaż spadła o 30 procent. Sprzedajemy rośliny głównie centrom ogrodniczym i firmom, które urządzają ogrody, mniej indywidualnym klientom. Teraz nie wpuszczamy ich na teren gospodarstwa. Jeśli ktoś chce kupić pojedyncze rośliny, wybiera je z oferty, dzwoni do nas, my szykujemy towar i klient odbiera go przy bramie. Siłą rzeczy taka sprzedaż jest mniejsza. Nie myśleliśmy na razie o tym, żeby wpuszczać klientów na teren ogrodnictwa. Może od połowy maja… Nie korzystaliśmy z pomocy rządu, ponieważ nie kwalifikujemy się.

Adam Różycki, Grupa Producentów Agros, Cieślin (woj. kujawsko-pomorskie), zrzeszająca 11 rolników uprawiających warzywa na 1200 ha i współpracująca z producentami warzyw w Hiszpanii: – Inne firmy mają gorzej niż my, więc nie będę narzekać, mimo że mamy spadek sprzedaży i problemy związane z dostępnością sałat i selerów naciowych z Hiszpanii. Transporty jadą, ale początkowo TIR-y stały w kolejkach na granicy. Po ich odblokowaniu jest lepiej, są jednak opóźnienia. Łańcuch dostaw jest zachwiany. Sprzedajemy warzywa sieciom handlowym, ale jest to 25 procent tego, co normalnie sprzedawalibyśmy w tym okresie. Jeszcze nie musieliśmy towaru utylizować, jednak za kilka dni pewnie będziemy musieli zniszczyć marchew przeznaczoną na soki, ponieważ odbiorca, któremu sprzedaż spadała o 75 procent nie chce surowca, a marchew nie nadaje się do sprzedaży detalicznej. 

Wszystkie nasadzenia i siewy wykonujemy tak, jak przed epidemią. Przygotowujemy się do tego, żeby realizować 100 procent dostaw, ale jak to będzie wyglądało, nie wiemy.

Na razie nie brakuje nam pracowników, chociaż wielu poszło na zasiłek opiekuńczy, bo nie działają szkoły i przedszkola. Nie wiadomo jednak, jak to będzie w sezonie, kiedy zapotrzebowanie na pracowników sezonowych zwiększy się. Mamy nadzieję, że po 1 maja granice zostaną odblokowane i wrócą do nas pracownicy z Ukrainy. Natomiast jeśli obostrzenia utrzymają się przez kolejne tygodnie, można się spodziewać zwolnień w innych branżach. Wtedy być może zwolnieni pracownicy będą u nas szukać pracy.

Na razie wdrożyliśmy wszystkie zalecenia władz: mamy zamknięte bramy, nawet listonosza nie wpuszczamy, kierowcy nie wychodzą z ciężarówek. Najbardziej boimy się choroby w firmie i objęcia pozostałych pracowników kwarantanną. Wtedy grozi nam bankructwo. Postawiliśmy więc dodatkowe toalety, produkcja i pracownicy posegregowani są na cztery strefy, które nie kontaktują się. Jeśli będzie taka możliwość, skorzystamy z tarczy antykryzysowej, chociażby z kredytów.

Teresa Kośmicka, Spółdzielnia Produkcji Rolnej Agrofirma, Skórzewo (woj. wielkopolskie), 450 ha, produkcja tuczników w cyklu zamkniętym: – Na razie radzimy sobie. 7 kwietnia mieliśmy odbiór tuczników, cena skupu okazała się niższa o 10 groszy na kilogramie żywca od poprzedniego transportu. Pracownicy, którzy odbierali zwierzęta byli w maseczkach, rękawiczkach, odpowiednio zabezpieczeni. Trzymali dystans w stosunku do naszych pracowników. Ale tak było od kiedy wdrożyliśmy zabezpieczenia w związku z ASF. Nawet ja bardzo ograniczyłam wejścia do chlewni. Jeśli w chlewni pracuje dwóch pracowników, nie kontaktują się ze sobą – jeden obsługuje jedną połowę stada, drugi drugą.

Zrobiłam zapasy nawozów i środków ochrony roślin w lipcu ubiegłego roku, więc teraz nie mamy problemów z zaopatrzeniem w środki do produkcji.

Ryszard Maj, Gospodarstwo Rolne Kargowa-Klępsk (woj. lubuskie), 1400 ha, 3500 świń, tuczniki produkowane w cyklu zamkniętym: – Na każdym kroku widzę wpływ epidemii na moje gospodarstwo. Mam kłopoty z dostawami, głównie części zamiennych i środków ochrony roślin. Na dostawy czekam tydzień, dwa, czasem dłużej. Dystrybutorzy wyjaśniają to brakiem dostaw z Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Na szczęście nie brakuje mi nawozów, bo zaopatrzyłem się wcześniej. Ponadto banki nie chcą udzielać nowych kredytów, nawet tych, które już były dogrywane. Zajmują się tylko przekładaniem spłat starych zadłużeń. Trzeci problem to obniżka cen na świnie, bydło, drób i mleko. Tylko ceny zbóż są zadowalające. Cena tuczników spadła o złotówkę na kilogramie w ciągu miesiąca z powodu braku popytu – tak twierdzą w zakładach mięsnych.

Ponieważ zatrudniam 65 pracowników, zmieniłem organizację pracy, mimo że już bioasekuracja w związku z ASF daje pełne zabezpieczenie. Teraz transporty zewnętrzne nie mogą wjeżdżać do gospodarstwa, pracownicy biurowi są podzieleni na dwie zmiany, bo najgorsza sytuacja byłaby, gdyby gospodarstwo zostało objęte kwarantanną. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Na taką ewentualność nie mam planu.

Maciej Gramowski, Agro-Danmis Gramowscy, Bukowiec (woj. wielkopolskie), prawie 1000 ha, 500 sztuk bydła mlecznego i 2000 kóz, własna mleczarnia: – Zamówienia na mleko, sery i inne przetwory mleczne na początku marca bardzo się zwiększyły, później gwałtownie spadły, a teraz utrzymują się średniej wielkości, więc nie mamy wielkich problemów. Wdrożyliśmy jeszcze większy reżim sanitarny niż wcześniej, mamy pod dostatkiem maseczek, rękawiczek i środków dezynfekujących. Na szczęście naszych produktów nie kupowały restauracje, tylko sklepy. Na razie radzimy sobie, chociaż zaczyna nas dotykać susza, która będzie dla rolnictwa większym problemem niż Covid-19. Ponadto jeszcze nie wypłacono nam pomocy suszowej z ubiegłego roku, chociaż minister rolnictwa to obiecał.

Ryszard Gawinecki, Rolhod, Wąsewo (woj. kujawsko-pomorskie), ponad 400 ha i stado bydła mlecznego (300 sztuk): – Cena mleka spadła w marcu tylko o 2 grosze na litrze, ale w porównaniu do ubiegłego roku było to o 10 groszy na litrze mniej. Ostatnio mleczarnia zapłaciła nam 1,44 złotych netto za litr mleka. Nawozy i pestycydy kupiłem w marcu, tuż przed ogłoszeniem stanu epidemii, ale ceny były już wyższe. Ponieśliśmy też koszty maseczek, które teraz są bardzo drogie, dla 15 pracowników. Chodzi o to, żeby nikt z pracowników nie zachorował, bo wtedy gospodarstwo zostanie objęte kwarantanną. A jeśli wtedy mleczarnia przestanie odbierać mleko, bo nikt nie wjedzie do gospodarstwa, czeka nas krach. Już teraz dostawcy i odbiorcy nie kontaktują się z pracownikami naszej spółki. Gdy cysterna podjeżdża po mleko, operator sam opróżnia zbiornik, zostawia papiery i odjeżdża, nie widząc nikogo.

Jednak o wiele większe szkody robi susza. Wydawało się w styczniu i lutym, kiedy spadło 90 mm przez dwa miesiące, że sytuacja jest dobra, bo przecież w ubiegłym roku w tym okresie opady wynosiły tylko 20 mm. Ale po tej wodzie śladu nie ma. W rowach głębokich na dwa metry jest sucho, siejemy kukurydzę w suchą ziemię. I deszczu nie widać. 

Cały tekst można przeczytać w majowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Zebrała Małgorzata Felińska

Fot. Tytus Żmijewski

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy