Świnie na wybiegu

2020-10-01

Chyba tylko ktoś, kto nie jest rolnikiem z wykształcenia mógł wpaść na taki pomysł, czyli chów świń rasy rodzimej na wolnym wybiegu. I na tym zarabiać. Realizacja tego planu udała się ekonomiście – Maciejowi Feddkowi we wsi Nowy Dwór (woj. kujawsko-pomorskie).

– Trzy lata temu, kiedy zaplanowałem i zaczynałem prowadzić we współpracy z sąsiadującym gospodarstwem wolnowybiegowy chów świń, sąsiedzi – rolnicy odradzali nam to. Mówili, że chyba zwariowaliśmy, świnie są po trzy, cztery złote za kilogram, nikt na tucznikach nie zarabia. Ale konsekwentnie robiliśmy swoje i po trzech latach mamy ogromną satysfakcję, jesteśmy znani i doceniani w regionie i w kraju. Odwiedzają nas wycieczki, dziennikarze, ekipy telewizyjne, zachwycając się naszą hodowlą, co nas bardzo cieszy i motywuje – mówi Maciej Feddek.

Żyją ze szkółki

Jego przygoda z rolnictwem zaczęła się 20 lat temu, po pięciu latach pracy w zakładach papierniczych Mondi Świecie. – To był fajny okres, mnóstwo się tam nauczyłem, miałem wspaniałych współpracowników i nauczycieli, wolałem jednak pracować na własny rachunek – wspomina. – Były takie możliwości, ponieważ w latach 90. moi rodzice kupili małe gospodarstwo rolne w Nowym Dworze. Brat, który skończył szkołę ogrodniczą, założył tu szkółkę drzew i krzewów ozdobnych, a ja mu na początku tylko pomagałem. Poza tym projektowaliśmy i zakładaliśmy ogrody. Później szkółka na tyle się rozrosła, że w 2000 roku postanowiłem pożegnać się z etatem i zająć rodzinnym biznesem rolnym, ogrodniczym.

W Nowym Dworze nie było jednak wystarczających możliwości nawadniania roślin. – Wodę możemy pobierać głównie z wodociągu gminnego, co niestety generuje wysokie koszty – 15-20 tysięcy złotych rocznie – mówi Maciej Feddek. – Dlatego przeniosłem szkółkę pod Więcbork, gdzie kupiliśmy 5-hektarowe gospodarstwo ze stawem, z którego czerpiemy wodę. Rośliny cały czas są nawadniane systemami zraszaczy stacjonarnych. Opiekują się nimi moi rodzice i dwóch pracowników sezonowych. Natomiast w Nowym Dworze zostały tylko kilkunastoletnie formowane sosny oraz świerki – nadal na sprzedaż. I świnie.

Serwatka w korycie

Hodowla jest mała – osiem loch rasy złotnicka pstra, od których rolnicy sprzedają rocznie ok. 100 tuczników. To najmniejsze w kraju stado tej rasy rodzimej utrzymywane w ramach krajowego programu ochrony zasobów genetycznych. Gospodarstwo obejmuje 10 ha, z czego 1 ha to wybiegi dla świń otoczone potrójnym ogrodzeniem. Wewnętrzny kompleks („jadalnia i sypialnia”) zbudowany jest z betonowych elementów i wkopanych w grunt płyt betonowych, przylegające wybiegi mają ogrodzenie z siatki związanej z gruntem oraz pastuch elektryczny – pod ogrodzeniem nie przekopie się żadne zwierzę. Przed wszystkim bramami prowadzącymi do otwartej z dwóch stron zadaszonej chlewni oraz na wybiegi ułożone są maty wypełnione po brzegi środkiem dezynfekcyjnym. Wybieg składa się z części trawiastej, błotnistej, zadrzewionej i gołej ziemi, w której zwierzęta mogą ryć do woli i wygrzebywać jamy, w których odpoczywają. Chłodniejsze i wietrzne dni świnie spędzają pod dachem. Na wybiegu w długim rzędzie zamontowane zostały blaszane koryta. Nie ma tu przepychania się do paszy. 

Stado żywione jest ześrutowanym ziarnem jęczmienia (50 proc. dawki), pszenicy, pszenżyta, łubinu żółtego (dodatek białkowy) oraz dodatkami mineralnymi. A także parowanymi ziemniakami i – w sezonie – zielonką, którą świnie uwielbiają. Pasza zalewana jest serwatką z mleka koziego, pochodzącą z gospodarstwa w Bydgoszczy, w którym rolnik produkuje sery. Świnie serwatkę także piją (nie tylko jedzą), bo jakoś nie lubią wody. – Wypiją ją tylko wtedy, gdy jest zmieszana z serwatką – mówi rolnik. Cała pasza (z wyjątkiem dodatków mineralnych) pochodzi z gospodarstwa. – Nawet w ubiegłym roku, mimo suszy miałem całkiem dobre plony – zapewnia Maciej Feddek. Zielonkę dla świń rolnik kosi na swoich ogrodzonych polach. – Nic się u nas nie marnuje – mówi.

Dawki żywieniowe pomogli mu ustalić naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, który zresztą prowadzi księgi hodowlane rasy złotnickiej pstrej. Specjaliści z UPP doradzili też rolnikowi, w jakich gospodarstwach ma kupić pierwsze loszki i knury do swojego stada. 

Same decydują

– Zaczęliśmy od zakupu w trzech gospodarstwach około 30 młodych 20-30-kilogramowych loszek rasy złotnickiej pstrej, do reprodukcji w kolejnym roku. Z tego stada wyselekcjonowaliśmy osiem sztuk pochodzących głównie z jednego gospodarstwa. Okazało się ono najlepsze – zwierzęta są wzorcem rasy pod względem jakości mięsa oraz usposobienia, zdrowotności, wydajności i odchowalności młodych – przekonuje Maciej Feddek. – Ten parametr jest u nas powyżej średniej, która wynosi 6-8 prosiąt w miocie od lochy, natomiast my odchowujemy co najmniej 10 prosiąt w miocie od lochy. Prowadzimy chów ekstensywny, bo nie akceptuję intensywnego tuczu – moim zdaniem jest nieludzki.

W stadzie są dwa knury kupione w innym gospodarstwie. Lochy i knury przebywają w pomieszczeniach otwartych i same decydują, czy chcą pozostać pod dachem, czy na wybiegu. Prosięta rodzą się głównie od listopada do lutego. Do osiągnięcia masy 20-25 kg pozostają z lochami i mają możliwość wyjścia razem z matką na zewnątrz. Po tygodniu od odstawienia od matek – w marcu i w kwietniu – warchlaki są już na wybiegach. Mają wtedy pod dostatkiem zielonki. Od tego czasu resztę życia spędzają na wolnym powietrzu.

Cały tekst można przeczytać w październikowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”

Małgorzata Felińska

Fot. Jarosław Pruss

Zapoznałem się z informacją o
administratorze i przetwarzaniu danych

Komentarze

Brak komentarzy