Świnie zastąpiły drób
2020-12-01
Zajmowali się chowem brojlerów kurzych, ale teraz, w czasie epidemii Covid-19 kurnik stoi pusty. – Produkcja kurcząt na razie się nie opłaca – mówią Beata i Piotr Makowscy ze wsi Linne w woj. kujawsko-pomorskim. W połowie 2019 r. rozpoczęli tucz kontraktowy i na razie tuczniki i produkcja roślinna przynoszą im największe dochody.
Piotr Makowski w 1990 r. przejął po rodzicach 19-hektarowe gospodarstwo we wsi Linne. Nie to, w którym rodzina mieszka obecnie. – To kupiłem z żoną w tej samej miejscowości w 2002 roku – mówi. – Teraz mamy 114 hektarów.
Rolnik uprawia kukurydzę na ziarno (na ponad 50 ha), pszenicę ozimą (na ok. 30 ha), pszenżyto (na ok. 20 ha) oraz buraki cukrowe (8 ha). Poplony (gorczycę i mieszanki motylkowe) sieje w sierpniu, zaraz po zbiorze zbóż, a przyoruje w połowie października – są więc na polu osiem tygodni. W ten sposób spełnia też wymogi zazieleniania. Następnie sieje oziminy. Powoli rezygnuje z zielonek i traw (w gospodarstwie są jeszcze 4 ha łąk kośnych), ponieważ kurczy się stado bydła mlecznego i mięsnego.
Ziarno czeka w silosach
Buraki cukrowe, ziarno kukurydzy i prawie całe zbiory zbóż rolnicy sprzedają, tylko niewielkie ilości pszenicy spasane są bydłem, a do jesieni tego roku były także drobiem (na razie jednak kurnik stoi pusty, o czym będzie dalej). W tym roku buraki wykopane zostaną w grudniu (przez usługodawcę), na dostawy do Cukrowni Glinojeck przed Świętami Bożego Narodzenia. – Nie mamy problemów z polaryzacją – zapewnia Piotr Makowski i dodaje, że w tym roku także kukurydza dała dobre plony, na jej ceny też nie można narzekać, podobnie jak na ceny pszenicy. – Tylko część ziarna sprzedaliśmy zaraz po zbiorach, z większością czekamy na jeszcze lepsze ceny – przyznaje rolnik. – Za tonę pszenicy sprzedanej na początku września dostałem 710 złotych netto, a w listopadzie – 840. W czterech silosach BIN mieści się po 68 ton ziarna, więc razem jest to ponad 270 ton. Mamy też magazyny na paszę. To w zupełności wystarcza do przechowania naszych zbiorów. Nie jesteśmy zmuszeni do sprzedaży ziarna bezpośrednio z pola.
Rolnik nawozi pola gnojowicą z chlewni (wcześniej był to też kurzak i obornik bydlęcy), co pozwala znacznie zmniejszyć nawożenie mineralne azotem. Do rozlewania gnojowicy wykorzystuje własny sprzęt – wóz asenizacyjny.
– Wybór metody uprawy zależy od gleby, pogody i od czasu – wyjaśnia gospodarz. – Teraz, 13 listopada, firma usługowa kosi nam kukurydzę. Nie mamy problemów z omacnicą, więc wystarczy dobre pocięcie resztek roślinnych i wymieszanie ich z glebą agregatem uprawowym. Zaraz po tym zabiegu posieję pszenicę. Chcę zdążyć do 20 listopada. Oczywiście wysiewam tylko materiał kwalifikowany i przy tak późnym siewie zwiększam obsadę o 10-20 procent w porównaniu z wrześniowym terminem siewu. Jesienią nie wykonuję żadnych zabiegów fungicydowych, ochronę przed chorobami grzybowymi zaczynam wiosną.
Rolnik uprawia dwie (lub trzy – w przypadku kukurydzy) odmiany każdego gatunku. Kukurydzę o różnym FAO – od 230 do 280. – Odmiany późniejsze w niektórych latach, przede wszystkim suchych, lepiej plonują. Stąd to zróżnicowanie – tłumaczy i dodaje, że u niego najlepiej sprawdzają się odmiany kukurydzy marki Pioneer oraz odmiana pszenicy ozimej Euforia Hodowli Roślin Strzelce.
Właściciele gospodarstwa dobrze wykorzystują fundusze unijne. Od 2006 r. w ramach kolejnych działań PROW wymienili cały park maszynowy w gospodarstwie – kupili ciągniki, prasy, przyczepę, siewniki do kukurydzy i zbóż, kombajn zbożowy, a w 2009 r. wyposażenie kurnika.
Kurnik stoi pusty
W październiku br. rolnicy zrezygnowali z produkcji brojlerów kurzych, mimo że w poprzednich latach odstawiali do ubojni ok. 100 tys. kurcząt rocznie. W tym roku wstawili tylko trzy rzuty – od marca do października. W kwietniu, z powodu epidemii Covid-19 ceny skupu spadły poniżej opłacalnych. Jak mówią, do każdego kilograma dopłacali złotówkę. Teraz też nie jest lepiej – ceny żywca nie przekraczają 2,50 zł/kg, podczas gdy o niewielkiej opłacalności można mówić dopiero przy cenach wynoszących co najmniej 3,50 zł/kg. Ponadto popyt jest znacznie mniejszy niż w ub.r. – Jest nadzieja, że wiosną sytuacja się poprawi. Nie zrezygnowaliśmy z tej produkcji, zrobiliśmy tylko przerwę, bo nie mamy z czego dokładać do drobiu – zastrzega Beata Makowska.
– Mamy też bydło mleczne i mięsne w naszym drugim gospodarstwie – po rodzicach, jednak powoli likwidujemy stado, bo bydło jest bardzo pracochłonne. Mamy już tylko 20 mieszańców i pewnie na tym poziomie pozostaniemy, żeby wykorzystywać użytki zielone – dodaje Piotr Makowski. – Niestety, także ceny skupu bydła są teraz bardzo niskie.
– Straciliśmy wiele na upadku mleczarni ROTR w Rypinie w 2018 roku – wspomina Beata Makowska. – Wypłaty za mleko z trzech miesięcy i udziały w spółdzielni, które mąż miał od 30 lat. Syndyk nic nam nie zwrócił i chyba nie ma na to szans. Od tego czasu zamykamy tę produkcję. Niewielkie ilości mleka sprzedajemy jeszcze spółdzielni Polmlek w Raciążu.
– Po tych doświadczeniach nie chcemy opierać produkcji wyłącznie na jednym kierunku – dodaje Piotr Makowski. – Mieliśmy drób, bydło mleczne i mięsne, a od niedawna mamy tuczniki. W sytuacji, kiedy w jednej branży będzie dołek, inne dadzą stabilny dochód. Oczywiście, wszystkie nasze wiążące decyzje są zawsze dogłębnie przeanalizowane, i to pod różnym kątem, nie tylko samej opłacalności, ale także z uwzględnieniem prognoz specjalistów odnośnie do perspektyw rozwojowych danej branży rolniczej. Czasami jednak trzeba zaryzykować.
W 2018 r. rolnicy postanowili wybudować drugi kurnik, a inwestycję chcieli częściowo sfinansować z PROW 2014-20. Jednak na kurniki dotacja (500 tys. zł) nie przysługiwała. Zmienili więc plany i zdecydowali się na chlewnię na 1500 tuczników (mimo epidemii afrykańskiego pomoru świń), której budowę rozpoczęli w sierpniu 2018 r. Obiekt został oddany do użytku w maju 2019 r.
– Zanim zaczęliśmy inwestycję pojawił się poważny kłopot dotyczący wyboru firmy, która miała nam wybudować tuczarnię – wspomina Piotr Makowski. – Wszyscy niedoszli wykonawcy na wieść, że mamy przyznane duże dotacje unijne na ten cel, bardzo podnieśli ceny. Skończyło się na tym, że zrezygnowaliśmy z dotacji, wypowiedzieliśmy umowę Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i zaczęliśmy budowę systemem gospodarczym, płacąc z własnych środków i kredytu. Inwestycja kosztowała 1,3 miliona złotych, a zaoszczędziliśmy kilkaset tysięcy złotych – około 30 procent ceny proponowanej przez firmy budowlane. Ponadto jesteśmy spokojniejsi, bo nikt nie narzuca nam biurokratycznych wymogów.
Cały tekst można przeczytać w grudniowym numerze miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Małgorzata Felińska
Fot. Jarosław Pruss
Komentarze
Brak komentarzy