Trzeba iść do przodu
2025-09-24
Na przestrzeni lat nie tylko niemal trzykrotnie powiększył gospodarstwo i ponad dwukrotnie zwiększył liczbę macior, ale przede wszystkim postawił na wysokoplenną genetykę świń. To właśnie ten krok, choć z początku kosztowny, okazał się przełomowy dla opłacalności i dalszego rozwoju hodowli.
Krzysztof Józefowicz z Wałdyk (woj. warmińsko-mazurskie) po ukończeniu studiów w 2011 r. przejął dwa gospodarstwa, jedno po matce Halinie, drugie po ojcu Stanisławie. Choć formalnie od tego momentu prowadzi całe gospodarstwo wspólnie z żoną Moniką, rodzice do dziś aktywnie angażują się w pomoc, wspierając ich doświadczeniem i pracą. Rodzinna tradycja rolnicza jest również kontynuowana przez najmłodsze pokolenie. Ośmioletni syn Franek z ogromnym zainteresowaniem poznaje tajniki pracy na roli i z zaangażowaniem pomaga tacie, jak tylko potrafi.
Modernizacja chlewni
Pierwsze z gospodarstw, przekazane przez matkę, stanowi główną siedzibę i miejsce, gdzie jest prowadzona produkcja warchlaków w cyklu zamkniętym z przeznaczeniem na tucz. Drugie oddalone o około 200 m znajduje się po przeciwnej stronie drogi i dziś funkcjonuje jako druga siedziba stada, gdzie odbywa się wyłącznie tucz świń. Na przestrzeni lat gospodarstwo znacznie się rozwinęło. Powierzchnia użytków rolnych wzrosła z 31 do 85 ha, a liczba macior zwiększyła się z około 30 do 65 sztuk. W zakresie genetyki trzody chlewnej również zaszły duże zmiany. Początkowo w gospodarstwie wykorzystywano krajowe linie pbz i wbp. W 2011 r., przy współpracy z firmą Wesstron, rolnik przeprowadził modernizację budynku, w którym do dziś utrzymuje stado podstawowe. Remont obejmował unowocześnienie infrastruktury i dostosowanie obiektu do bardziej wymagających standardów produkcji oraz zwiększenia dobrostanu trzody chlewnej.
Inwestycja w nowe loszki
Wkrótce po zakończeniu prac gospodarz zdecydował się również na wprowadzenie nowej genetyki do stada, wybierając loszki z linii PIC.
– Chciałem się rozwijać i zwiększyć efektywność produkcji, dlatego w miejsce brakowanych loch krajowych ras wprowadziłem nową genetykę, co pozwoliło na poprawę wyników hodowlanych –podkreśla Krzysztof Józefowicz. – Byłem bardzo zadowolony z tej zmiany, ponieważ lochy z linii PIC okazały się wyjątkowo plenne, mleczne i doskonale radziły sobie z odchowem prosiąt. Hodowla zaczęła przynosić lepsze wyniki ekonomiczne, a stado charakteryzowało się wysoką wydajnością i dobrą zdrowotnością. Jednak w 2019 r., po rozmowach i namowach ze strony znajomych hodowców, zdecydowałem się na kolejną zmianę i wprowadziłem loszki dunbred. Co prawda ich cena była wyższa, nawet o około 50 proc. w porównaniu z poprzednimi zwierzętami, ale inwestycja ta okazała się kolejnym kamieniem milowym w rozwoju mojej hodowli. Dunbredy szybko potwierdziły swoją wartość. Cechują się one świetnymi wynikami rozrodu, są spokojne i dobrze przystosowują się do warunków środowiskowych.
ASF pokrzyżował szyki
Po wprowadzeniu nowej genetyki hodowca był bardzo zadowolony z efektów produkcyjnych. Jednak dobra passa została przerwana w 2021 r., kiedy to w pobliskiej fermie trzody chlewnej potwierdzono ognisko afrykańskiego pomoru świń (ASF).
– Wybuch ogniska ASF w Złotowie, który w linii prostej znajduje się zaledwie 3 km od mojego gospodarstwa, spowodował, że znalazłem się w strefie czerwonej objętej licznymi ograniczeniami, w której przebywałem przez około 30 dni – wspomina Krzysztof Józefowicz. – W strefie czerwonej z uwagi na dalsze rozprzestrzenienie się wirusa w okolicy znajdowałem się przez kilkanaście miesięcy, a od lipca 2023 r. trafiłem do strefy różowej, w której jestem do dziś.
Obowiązujące w tym czasie restrykcje mocno utrudniły funkcjonowanie gospodarstwa. Ograniczenia w przemieszczaniu zwierząt, wzmożona bioasekuracja oraz niepewność co do dalszego rozwoju sytuacji sprawiły, że hodowca musiał na nowo dostosować się do trudnych warunków, dbając jednocześnie o utrzymanie ciągłości produkcji.
– Był to bardzo trudny okres, ponieważ mimo spełnienia wszystkich wymagań związanych z monitoringiem choroby w stadzie, opartym na regularnym pobieraniu i badaniu próbek krwi, sytuacja pozostawała patowa – wspomina hodowca. – Inspekcja weterynaryjna co prawda wyrażała zgodę na sprzedaż tuczników, ale nie było wówczas żadnego zakładu, który chciałby zająć się ich skupem.
Sytuacja zaczęła się stopniowo poprawiać w momencie, gdy jeden z lokalnych pośredników zdecydował się na skup tuczników z obszaru objętego ograniczeniami ASF. Choć początkowo oferowane ceny były nawet o połowę niższe od rynkowych, dla hodowcy najważniejsze było to, że wreszcie udało się upłynnić część produkcji i zrobić miejsce w chlewni.
– W tamtej chwili nie chodziło już o zysk, tylko o możliwość utrzymania płynności i zapewnienia dalszego funkcjonowania gospodarstwa – wspomina Krzysztof Józefowicz. – Doceniam to, że ktoś w ogóle odważył się podjąć współpracę, kiedy wielu się wycofało.
Aby przetrwać ten trudny czas, rolnik zainwestował wszystkie swoje oszczędności. Dzięki determinacji, wsparciu rodziny i konsekwentnemu działaniu udało się uniknąć likwidacji stada i pozostać na rynku mimo niesprzyjających warunków.
– Przez długi czas, w ramach monitoringu ASF lekarz weterynarii od każdej padłej świni pobierał kość udową, którą wysyłałem do laboratorium w celu badania – opowiada Krzysztof Józefowicz, dodając: – Obecnie zamiast kości pobiera niewielki skrawek śledziony.
Jak dodaje hodowca, taka forma nadzoru nad zdrowiem stada ma istotne znaczenie praktyczne. Dzięki takiemu regularnemu monitoringowi przy sprzedaży zwierząt nie musi on już zlecać dodatkowego pobierania krwi, co znacznie ułatwia organizację pracy i przyspiesza proces wywozu tuczników.
Chlewnia podzielona na komory
W głównej siedzibie stada odbywa się produkcja warchlaków z przeznaczeniem na tucz. Cały cykl jest prowadzony w budynku o wymiarach 40 m długości i 12 m szerokości. Obiekt został funkcjonalnie podzielony na kilka stref dostosowanych do poszczególnych etapów cyklu hodowlanego. Znajdują się w nim 2 komory porodowe, każda wyposażona w 16 indywidualnych stanowisk dla loch z prosiętami, 3 odchowalnie składające się łącznie z 7 kojców, a także osobna komora z sektorem krycia oraz kojcami grupowymi z koszami dla loch luźnych. Wszystkie pomieszczenia zostały wyposażone w przegrody wykonane z deski PCV, podłogi rusztowe ułatwiające utrzymanie czystości, system pojenia oraz automatyczne żywienie realizowane za pomocą paszociągu spiralnego. Pod podłogą rusztową znajdują się wanny. W strefie porodowej i w odchowalni mają one głębokość 60 cm, a w sektorze loch prośnych 90 cm. Są one połączone rurami z dwoma zbiornikami zewnętrznymi, do których regularnie trafia gnojowica. Komfort i zdrowie zwierząt wspiera również podciśnieniowy system wentylacji. Świeże powietrze jest zasysane z zewnątrz przez kanały powietrzne zlokalizowane pod posadzką, natomiast powietrze zużyte jest odprowadzane za pomocą kominów wentylacyjnych wyposażonych w wentylatory.
Kompleksowa stymulacja rui
Ruja u loch jest skutecznie stymulowana poprzez zastosowanie kilku sprawdzonych metod: paszy typu flushing, odpowiedniego oświetlenia oraz kontaktu z knurem szukarkiem. Takie połączenie pozwala na szybsze i bardziej jednolite występowanie objawów rujowych po odsadzeniu. Samice najczęściej są kryte między 5. a 7. dniem po odsadzeniu. Te, u których ruja pojawi się wcześniej, kryte są naturalnie przy użyciu knura. Pozostałe lochy inseminowane są dwukrotnie w odstępie 12 godzin. Ciąże są potwierdzane za pomocą badania USG, które jest wykonywane po 21. dniu od pokrycia. Maciory prośne trafiają do kojców, gdzie są utrzymywane w grupach po 9 sztuk. Następnie około 5 dni przed planowanym terminem porodu są one przepędzane do komory porodowej. Gospodarstwo od jednej lochy uzyskuje od 17 do nawet 24 żywo urodzonych prosiąt, a odsadza średnio 15 sztuk. Taka liczba młodych wymaga jednak odpowiedniego zarządzania stadem, w tym synchronizacji porodów i tworzenia mamek. W praktyce wygląda to tak, że gdy w danej grupie technologicznej wyproszą się już dwie lochy (w około 115. dniu ciąży), pozostałym samicom z grupy są podawane hormony wywołujące poród. W efekcie w ciągu 24 godzin dochodzi do kolejnych wyproszeń, co pozwala na tworzenie grup mamek i sprawne zarządzanie dużą liczbą prosiąt. Mamki stanowią około 20-30 proc. stada, a do dyspozycji gospodarstwo ma 2 specjalnie przystosowane kojce z mlekomatami, które wspomagają żywienie wcześniej odsadzonych miotów. Standardowo prosięta pozostają przy matkach przez 28 dni. Jednak, aby zminimalizować stres związany z odsadzeniem, hodowca zdecydował się na wydłużenie ich pobytu w kojcu porodowym o dodatkowe 3 do 5 dni. Dopiero po tym czasie prosięta są przenoszone do odchowalni.
– Zwierzęta po odsadzeniu lochy pozostają w tym samym miejscu, dostają tę samą paszę, co w efekcie znacząco ogranicza ich stres – tłumaczy Krzysztof Józefowicz. – Takie podejście pozwala na łagodniejsze przejście prosiąt do kolejnego etapu odchowu, zmniejsza ryzyko wystąpienia problemów zdrowotnych i pozytywnie wpływa na ich dalszy rozwój. W efekcie praktycznie nie mam problemów ze zwierzętami, które finalnie trafiają do tuczarni.
tekst i fot. Remigiusz Kryszewski
Cały tekst można przeczytać w wydaniu 09-10/2025 miesięcznika „Przedsiębiorca Rolny”
Komentarze
Brak komentarzy